- Nie da się ukryć, że udział filmu w canneńskiej sekcji, otwiera przed twórcą drzwi i dodaje pewności siebie - mówi w rozmowie z tvn24.pl debiutujący reżyser Marcin Bortkiewicz, którego krótkometrażowy film "Portret z pamięci" startuje w prestiżowej sekcji "Directors' Fortnight" w Cannes. Film został znakomicie przyjęty przez międzynarodową publiczność.
Tvn24.pl: Ma Pan za sobą już pierwszy pokaz filmu dla canneńskiej publiczności. Podobno film przyjęto wręcz owacyjnie?
Marcin Bortkiewicz: Rzeczywiście, oklaski po filmie trwały bardzo długo, ponoć równie długich nie miał żaden z prezentowanych tytułów, a publiczność podczas projekcji reagowała fantastycznie. Śmiała się podczas humorystycznych scen, a te mocniejsze przyjmowała w taki sposób, że ja sam byłem zaskoczony. Np. w momencie, gdy na ekranie Małgosia Zajączkowska uderza matkę w twarz, na sali rozlegały się pełne oburzenia syknięcia. Pozbyłem się więc obaw, że mogliśmy zostać niezrozumiani. To był wspaniały prezent, tak entuzjastyczne przyjęcie filmu.
- A publiczność w Cannes jest międzynarodowa i wymagająca, tym większy więc powód do radości. Zdradźmy widzom, którzy nie znają filmu, o czym traktuje "Portret z pamięci".
M.B. Opowiada o młodym chłopaku, który po zdanej maturze, dostaje w prezencie kamerę wideo i postanawia zrealizować dokument o swojej babci. Tyle, że z czasem odkrywa, że robi inny film, niż zamierzał, bo babcia traci pamięć, zaczyna poważnie chorować. Obserwując świat z tej drugiej strony kamery, poznaje od nowa swoją rodzinę. Sam pomysł na film zawdzięczam mojej teściowej, która podsunęła mi książkę Jacka Dehnela, mówiąc, że znajdę w niej być może temat na krótki film. Przeczytałem ją z wielkim zainteresowaniem. W tej książce bohater sam pisze książkę o swojej babci, ja zaś pomyślałem, że byłoby wspaniale, gdyby kręcił film dokumentalny o niej, bo sam jestem dokumentalistą. Gdy potem spotkałem się z Jackiem, dowiedziałem się, że jest to właśnie prawdziwie dokumentalna opowieść o jego babci. Postanowiłem napisać więc własną historię, od Jacka biorąc jedynie motyw. A mój film to w największym skrócie opowieść o miłości między ludźmi, która jest silniejsza niż wszystko inne - także niż międzypokoleniowe konflikty, które są przecież w każdej rodzinie.
Podobno przyjechał Pan do Cannes już z innym, gotowym projektem filmu pełnometrażowego, który wzbudza zainteresowanie zagranicznych inwestorów.
M.B. To prawda, codziennie mam kilka spotkań z zagranicznymi inwestorami. Nie da się ukryć, że udział filmu w canneńskiej sekcji, otwiera przed twórcą drzwi. Ale czy rzeczywiście coś z tego wyjdzie, za wcześnie by mówić. Nie bardzo też na razie mogę opowiadać o samym projekcie, póki nie zapadną żadne, wiążące decyzje. Mogę jedynie przyznać, że zainteresowanie przerosło oczekiwania.Dzięki temu, że inwestorzy znają już mój film i wiedzą, czego mogą się spodziewać, są otwarci i chętni do dyskusji. Obecność filmu w prestiżowej sekcji ustawiła nas na zupełnie nowej pozycji wyjściowej do negocjacji, niż byliśmy wcześniej. Mówiąc "nas" mam na myśli także mojego producenta Sebastiana Petryka, który do tych rozmów z zagranicznymi filmowcami jest znakomicie przygotowany.
Powiedzmy coś więcej o samej sekcji "Directors' Fortnight", w której prezentowany jest Pana film.
M.B. To sekcja, która koncentruje się na twórczości autorskiej, wręcz awangardowej, prezentująca bardzo osobisty, intymny punkt widzenia twórców. Filmy prezentowane w niej, nie łączą się w żaden sposób tematycznie, ale za to łączą się formalnie, poprzez element poszukiwań twórczych.
A jak się Pan czuje ze świadomością, iż właściwie ratuje swoją obecnością tutaj honor naszego kina, które bez pańskiego filmu byłoby w Cannes w ogóle nieobecne?
M.B. Nie mam z tym problemu i nie czuję się w żaden sposób przytłoczony jakąś szczególną odpowiedzialnością z tego powodu. Zdaję sobie sprawę z tego, że to także łut szczęścia, że akurat mój film, a nie któregoś z kolegów został wybrany do tej sekcji. Oglądam sporo filmów na festiwalu i muszę powiedzieć bardzo zdecydowanie: naprawdę, nie powinniśmy mieć najmniejszych nawet kompleksów. Jeśli mowa o sekcji, w której ja startuję, to widziałem wiele filmów moich kolegów, które z powodzeniem, mogłyby się w niej znaleźć.
Ogląda Pan filmy w konkursie głównym? Ma Pan swojego faworyta?
M.B. Oglądam, ale muszę przyznać, że poziom konkursu nie rzucił mnie na kolana. Moim bezdyskusyjnym faworytem, w czym oczywiście nie jestem odosobniony, jest film Michaela Hanekego "Amour".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Vimeo.com