To było nieuniknione. Po 2,5 roku od wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie doczekaliśmy się edycji gdyńskiego festiwalu, na którym wysuwa się ona na pierwszy plan. Takie wrażenie można przynajmniej odnieść po trzech dniach pokazów, gdzie zaprezentowano skrajnie różne produkcje poświęcone tej wojnie: oczekiwane "Pod wulkanem" Damiana Kocura oraz "Ludzie" Filipa Hilleslanda i Maciej Ślesickiego. I to nie koniec.
Wybitny krytyk filmowy Aleksander Jackiewicz zwykł mawiać, że najszlachetniejsze kino to takie, które reaguje na najbardziej bolesne zdarzenia, dziejące się tu i teraz. Od rosyjskiego ataku na Ukrainę w lutym 2022 roku schronienie w Polsce znalazło tak wielu jej mieszkańców, że choćby dlatego, nie mówiąc już o zagrożeniach, jakie i dla nas z sobą niesie, stała się ona częścią naszej rzeczywistości. Artyści nie mogli nie zareagować.
O pierwszym filmie – polskim kandydacie do Oscara Damiana Kocura "Pod wulkanem" - wiadomo było, że nie rozgrywa się w ojczyźnie bohaterów, lecz podczas zagranicznych wakacji. Z kolei "Ludzie" duetu Filip Hillesland - Maciej Ślesicki wrzucają nas w sam środek wojennego piekła i robią wszystko, by możliwie najbardziej nami wstrząsnąć.
Dodajmy od razu, że oba filmy bardzo mocno podzieliły widzów. Wydaje się, że znacznie bardziej niż spodziewali się tego sami twórcy.
Opowieść o strachu i poczuciu winy
Po świetnym, bardzo skrzywdzonym - niesłusznie pominiętym przez jury w Gdyni - debiucie Damiana Kocura "Chleb i sól", wiemy że ten zdolny reżyser nie lubi dosłowności, grubej kreski. Że jest dokładnie na odwrót – subtelność kreślonych raczej "delikatnym ołówkiem" postaci, skłonność do sugerowania czegoś widzowi, wystrzeganie się oczywistych, jednoznacznych sytuacji, to największe atuty jego kina. Jeśli dodamy do nich jeszcze umiejętność nadawania jednostkowym zdarzeniom uniwersalnego charakteru to już sporo zalet, zwłaszcza w przypadku młodego twórcy.
Wszystkie znajdziemy w jego najnowszym filmie "Pod wulkanem", a jednak ten precyzyjnie skonstruowany obraz nie budzi w nas większych emocji. W każdym razie nie takie, jakich oczekiwałam z uwagi na sam temat. I nie jestem w tych odczuciach odosobniona. Ale po kolei.
Jest 24 lutego 2022 roku. Patchworkowa ukraińska rodzina - Roman i jego nowa partnerka Anastastasiia wraz z dwójką dzieci z jego pierwszego małżeństwa, kończą wakacje na Teneryfie i szykują się do powrotu. Na lotnisku dowiadują się, że loty do ich kraju zostały odwołane - właśnie Rosja rozpoczęła pełnoskalową wojnę w Ukrainie. Bohaterowie są zmuszeni wrócić do wakacyjnego hotelu, którego właściciel mówi, że mogą tu przebywać jak długo zechcą - są od tej chwili jego gośćmi. Oni sami nie bardzo wiedzą, jaki obecnie jest ich status- są nadal turystami czy już uchodźcami? Śledzą filmy wrzucane do sieci, choć reżyser nam ich nie pokazuje.
Chciałoby się powiedzieć, że mają nawet szczęście. Tylko co powinni zrobić? Trudno wygrzewać się na plaży w hiszpańskim raju, gdy na ojczyznę lecą bomby. 16-letnia Sonia, rozmawia przez telefon z koleżanką, która opowiada, że ich kumpel wstąpił do wojsk obrony terytorialnej. Z dnia na dzień narasta poczucie winy, że nie doświadczają tego samego, co ich krajanie. Wybierają więc wycieczkę pod wulkan Teide, ale kiedy gubią drogę i wycieczka kończy się kłótnią, odkrywają, że poczucie zagrożenia wcale ich nie zjednoczyło. Przeciwnie, każde z nich przeżywa samotnie swoje lęki.
Cały świat relacjonuje wojnę, mija kilkanaście dni i trzeba podjąć jakieś decyzje. W dodatku gośćmi hotelu jest także grupa Rosjan, robiąca wrażenie beztroskiej. Widzimy jak powoli narasta niechęć i wrogość do nich u naszych bohaterów. Widzimy, że ani na moment nie opuszcza ich strach.
Największą siłą filmu Kocura jest to, że udowodnił nam, iż można opowiedzieć o wojnie, nie pokazując jej w żadnej scenie. Zamiast epatowania obrazami koszmaru walk i widokiem ofiar, reżyser próbuje uchwycić stan ducha bohaterów, skupić się na ich uczuciach. Pytanie, które przy całym uznaniu dla rozwiązań formalnych towarzyszyło mi przez cały czas podczas seansu, brzmi: dlaczego nie jestem przejęta losem bohaterów, czemu ten film nie wzbudza we mnie większych emocji? Być może bierze się to stąd, że reżyser zachowuje spory dystans wobec swoich bohaterów i nam również to się udziela. A może sprawia to minimalizm w kreśleniu ich sylwetek, ograniczający na starcie granice ich poznania? Naprawdę nie wiem.
Wybór komisji oscarowej rozumiem, bo to film szlachetny w swoim przesłaniu, typowo "festiwalowy", czyli trafiający do nieco bardziej wyrobionej widowni. Czy to wystarczy, dowiemy się, gdy akademicy opublikują wyniki pierwszej "przesiewowej" selekcji gdzieś w połowie grudnia. Wtedy poznamy dziewięć (zwykle z ponad 90) filmów, które powalczą o oscarowe nominacje w kategorii: film międzynarodowy.
To, co najokrutniejsze?
Na przeciwległym biegunie sytuuje się kolejny film o wojnie w Ukrainie, rozgrywający się jednak wśród spadających bomb, epatujący scenami okrucieństwa. Mowa o "Ludziach" Filipa Hilleslanda i Maciej Ślesickiego. Po projekcji w Gdyni ktoś powiedział, że ma wrażenie jak gdyby twórcy zebrali wszystkie opisane i nagrane opowieści o najokrutniejszych zdarzeniach trwającej w Ukrainie wojny i połączyli je w całość. Niestety, jest w tym sporo prawdy, choć ma ten film także atuty - przejmujące role aktorskie, także dziecięce.
W największym uproszczeniu : "Ludzie" to opowieść o trwającej wojnie, którą oglądamy z perspektywy pięciu kobiet – reprezentujących różne pokolenia i perspektywy. Łączy je jedno: wszystkie podejmują desperacką walkę o ocalenie siebie oraz swoich najbliższych. Nastoletnia dziewczyna poszukuje swojej siostry, matka rusza na front, by odnaleźć syna, stara kobieta nie opuszcza domu w obliczu zbliżającego się najeźdźcy, bo nie chce zostawić chorego męża. Są także porzucone niewidome dzieci z domu dziecka, przemierzające samotnie kraj pełen trupów i wybuchających pocisków, co już w trakcie seansu wywołało pomruk dezaprobaty na sali, sugerujący, że twórcy przesadzili z kumulacją cierpienia.
Chcę wierzyć, że ich intencje były szlachetne, miała to być opowieść o heroizmie, ale przyjęta konwencja kina postapokaliptycznego skutecznie to uniemożliwiła. Po pierwsze - bo ta wojna wciąż trwa. Po drugie - bohaterowie gubią się w chaotycznej narracji i jest ich zbyt wielu. W efekcie historie zostają niedopowiedziane i często po prostu się urywają.
Ale przekreślając całkowicie ten film, skrzywdzilibyśmy bardzo młodziutkich aktorów, którzy urzekają naturalnością i chwytają za serce. Nade wszystko wspaniała Maria Sztofa - znana z "Nosorożca" Olega Sencowa, tutaj w roli siostry szukającej niemowlęcia oraz Afina Ostapenko wcielająca się w rezolutną, niewidomą dziewczynkę.
Tylko w Konkursie Głównym do obejrzenia pozostały jeszcze "Dwie siostry" - historia skonfliktowanych przyrodnich sióstr, które wyruszają do Charkowa po ciężko rannego ojca. W pozostałych sekcjach konkursowych również temat wojny w Ukrainie jest obecny.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe