Największym reżyserom nie wręczono go nigdy, a filmy wszech czasów nagradzano jedynie za scenariusz. Mimo że nazywany jest najważniejszą nagrodą filmową na świecie, to tylko posiadacze złotej statuetki twierdzą, że tak jest naprawdę. Bo Oscar to nie dowód uznania dla sztuki. To przepustka do tego, by filmowy towar znalazł się na najwyższej półce filmowego hipermarketu, a jego wykonawcy powiększyli swoje honoraria o kilka zer.
Kinomani dzielą się na tych, którzy do złotej statuetki mają stosunek nabożny i na tych, którzy ostentacyjnie nią pogardzają. Podobnie jest z filmowcami, łącznie z tymi, których uhonorowano Oscarami (i to niejednokrotnie).
Woody Allen - czterokrotny zdobywca złotej statuetki, nigdy nie pojawił się na gali oscarowej, konsekwentnie nazywając ją "spędem snobów". Także nieżyjący już George C. Scott nie zjawił się na niej nie tylko w roku triumfu "Pattona" (1970), w którym zagrał główną rolę, ale zlekceważył też kolejne nominacje. Wystosował nawet prośbę do Akademii, by nie uwzględniała go na listach nominowanych, bo jego noga i tak nie postanie na tej "paradzie próżności". Mimo to dalej zbierał nominacje.
Legendarny Marlon Brando dwukrotnie wybrany najlepszym aktorem, odebrał Oscara jako młody chłopak za kreację w "Na nadbrzeżach", ale w 1973 roku, gdy został nagrodzony za rolę Vita Corleone w "Ojcu chrzestnym" Coppoli, nie pojawił się na gali. Wysłał na nią Indiankę, (potem okazała się ucharakteryzowaną aktorką Marią Cruz), by w jego imieniu odmówiła przyjęcia nagrody. Wyjaśniła, że to forma protestu aktora przeciw stereotypowemu pokazywaniu rdzennych Amerykanów w hollywoodzkich filmach. "Uznałem, że skoro parę milionów osób śledzi ten cyrk, niech on na coś się przyda" – pisał później Brano w swojej autobiografii.
Najbardziej sceptycznie do nagród Akademii podchodzą krytycy filmowi, którzy bardziej cenią wyróżnienia, jakimi honoruje się dzieła w Cannes, Wenecji czy Berlinie. Dlaczego więc wbrew temu, co słyszymy od lat, Oscar nie jest wcale najważniejszą nagrodą w filmowej branży?
1. Marketing zamiast sztuki
Prawda jest taka, że tylko raz na jakiś czas wygrywają filmy naprawdę najlepsze. Oscary w głównych kategoriach to wypadkowa gatunkowej mody i talentów promocyjnych hollywoodzkich wytwórni, a nie rzeczywistych walorów filmów. Najbardziej skrajnym przykładem był rok 1998 i zaskakująca wygrana w najważniejszej kategorii "Zakochanego Szekspira". Pokonał on takie tytuły jak "Szeregowiec Ryan" Stevena Spielberga czy "Cienka czerwona linia" Terrence’a Mallicka. Wszystko dzięki kampanii promocyjnej wytwórni Miramax, której głównym orężem był zawsze znakomity PR.
2. Polityczna poprawność i obyczajowy konserwatyzm
Akademia jest bardzo konserwatywna w kwestiach obyczajowych i nie lubi się nikomu narażać. Dzieła odważne i nowatorskie doceniane np. na festiwalu w Cannes czy Wenecji są bez szans, gdy mowa o Oscarach. Przykład? Oscar dla najlepszego filmu przyznany w 2006 roku porządnie zrealizowanemu (i tylko tyle) "Miastu gniewu" Paula Haggisa – opowieści o konfliktach rasowych w Los Angeles.
Wybór zaskoczył zarówno filmowców, jak i bukmacherów, bowiem faworytem był gejowski western Anga Lee "Tajemnica Brokeback Mountain". W komentarzach podkreślano, że Ang Lee przegrał rywalizację, bo Ameryka nie była gotowa uhonorować najważniejszą nagrodą produkcję o homoseksualistach. Być może w tym roku historia się powtórzy, a Oscara dostanie "Zniewolony" czarnoskórego reżysera Steve'a McQueena, w którym reżyser pokazuje gorzką historię wolnego człowieka przez 12 lat przebywającego w niewoli u okrutnego plantatora.
3. Wpadki Akademii warte osobnego filmu
Orson Welles, Charles Chaplin, Fritz Lang, Alfred Hitchcock, George Lucas, Stanley Kubrick i wielu innych reżyserów zaliczanych do czołówki kina nigdy nie dostało Oscara za reżyserię. Uznanie Akademii zyskał za to reżyser "Rocky'ego" - niejaki John G. Avildsen, o którym wszyscy już dawno zapomnieli. Wybuchł wówczas prawdziwy skandal, gdyż pewniakiem był "Taksówkarz" i Martin Scorsese.
Tak naprawdę lista wpadek i kompromitacji Akademii jest tak długa, że zasługiwałaby na osobny film. Charlie Chaplin ma na koncie co prawda aż trzy Oscary, ale dwa są honorowe, a trzeci za współautorstwo muzyki do "Świateł rampy". Film powstał w 1952 r., ale z nagrodą zwlekano 20 lat, do jego premiery w Los Angeles. Oscarowej premii nie doczekały się legendarne ekranowe diwy: Marlena Dietrich, Greta Garbo, Rita Hayworth, Ava Gardner i Lauren Bacall. Więcej szczęścia miały Patricia Neal czy Judy Holliday, tyle że dziś ich nazwiska nikomu nic nie mówią. Z mężczyznami było podobnie: Richard Burton, Steve McQueen (amerykański aktor, nie wspomniany wcześniej reżyser), Cary Grant i Gene Kelly zawsze odpadali w przedbiegach. Fred Astaire oscarową nominację dostał jako 76-letni dziadek, ale złota statuetka nigdy nie trafiła w jego ręce.
4. Przewidywalność
Poznajecie tego chorobliwie wychudzonego faceta na zdjęciu poniżej? To Tom Hanks w "Filadelfii" - filmie dość słabym, ale wymagającym od aktora utraty niemal 30 kg wagi. Bo dla Akademii od walorów artystycznych roli, zawsze ważniejsze było to, co aktor jest gotów dla niej poświęcić. Najlepiej kilogramy (te stracone lub te przybrane), a w przypadku pań - urodę. Stąd pewniakiem wydaje się w br. Matthew McConaughey, który w filmie "Witaj w klubie" wygląda jak cień własnego cienia.
"Zagraj kalekę, wariata albo skonaj w finale" - radzą kolegom od lat posiadacze statuetek i działa to niezawodnie. Nieuleczalnie chorzy, ofiary wojen i kataklizmów, upośledzeni fizycznie lub umysłowo, alkoholicy i narkomani - to najpewniejsi laureaci Oscarów. Amerykańska Akademia nie daje większych szans bohaterom pięknym, zdrowym i bogatym. Zwłaszcza gdy są kobietami. Dowodzą tego złote statuetki dla pięknych gwiazd ekranu, które dopiero oszpecone lub śmiertelnie chore mają szanse na wyróżnienie.Tak było m.in. z Nicole Kidman w "Godzinach" czy Charlize Theron w filmie "Monster".
5. Nie dla thrillerów i filmów science-fiction
Amerykańska Akademia Filmowa ostentacyjnie lekceważy niektóre filmowe gatunki. Stanley Kubrick czy Alfred Hitchcock nigdy nie mieli szans na Oscary. Przełom nastąpił dopiero w 1991 roku, gdy Jonathan Demme odebrał nagrodę za "Milczenie owiec". W przypadku science-fiction, zasada ta jednak nadal obowiązuje. W całej historii kina nie zdarzyło się, by wygrał film reprezentujący ten właśnie gatunek. Gdyby w br. (czego nie wróżą bukmacherzy) zwyciężyła "Grawitacja", mielibyśmy małą rewolucję. Szanse filmu na wygraną w głównej kategorii oceniane są jednak jako niewielkie.
6. Bez objawień
Powiedzmy wprost: w przeciwieństwie do Złotej Palmy, Złotych Lwów Weneckich czy festiwalu w Sundance, Oscar (najczęściej) niczego i nikogo nowego nie odkrywa. Akademia honoruje zwykle uznanych twórców i te same, ulubione przez nią gatunki filmowe.
Czy ktokolwiek wyobraża sobie nagrodzenie Oscarem skandalizującego, choć wybitnego "Życia Adeli"? Za szczyt odwagi uchodzi przyznanie przez Akademię złotej statuetki Seanowi Pennowi za rolę znanego działacza na rzecz gejów w opartym na faktach filmie "Obywatel Milk".
7. Bicie rekordów i zera w honorariach
Stawką w grze o Oscary jest nie tylko prestiż, lecz i pieniądze. "Francuski łącznik", nagrodzony w 1972 r. pięcioma statuetkami do momentu ogłoszenia werdyktu Akademii zarobił w kinach niecałe 7 mln dolarów. Potem wpływy powiększyły się o 20 mln dol.! Kameralny dramat "Zwykli ludzie" Roberta Redforda trzy miesiące po zdobyciu tytułu najlepszego filmu roku 1980 miał już na koncie 53 mln dol. Obecnie w grę wchodzą sumy znacznie większe. Także nagrodzeni Oscarem aktorzy mogą żądać później siedmiocyfrowych honorariów.
Wyróżnione Oscarem filmy ponownie pojawiają się w kinach, a publiczność wali na nie drzwiami i oknami, jeśli nawet przedtem je ignorowała. Przykład "Angielskiego pacjenta" dowodzi, że obrotni producenci mogą w ten sposób zarobić dodatkowe sto milionów dolarów.
8. Czarny PR
Kiedy w grę wchodzą takie sumy, przed rozdaniem Oscarów toczy się prawdziwa wojna podjazdowa między wytwórniami. W tej przoduje wspomniany Mirmax. Gdy w 2001 roku "Piękny umysł" stał się pewniakiem do głównego Oscara, którego zresztą zdobył, pojawiły się plotki o antysemityzmie i homoseksualnych skłonnościach głównego bohatera filmu - prof. Nasha. Szef Universal Pictures ogłosił wtedy, że to akcja braci Weinsteinów. Z kolei Weinsteinowie nie kryli, że konkurenci z Universalu zrobili wszystko, by zmniejszyć szanse na sukces francuskiej "Amelii", której Miramax był dystrybutorem.
W tym roku też nie obyło się bez czarnego PR-u. Adoptowana córka Woody'ego Allena i Mii Farrow udzieliła dziennikowi "New York Times" wywiadu, w którym znów oskarżyła reżysera o molestowanie w dzieciństwie. Nie wiadomo, czy mówiła prawdę (sam Allen zaprzecza), ale data publikacji (miesiąc przed galą, na której Allen może dostać Oscara za scenariusz do "Blue Jasmine") wydaje się nieprzypadkowa.
9. Do kogo ta gadka?
Oscarowa gala to widowisko wyreżyserowane od pierwszej do ostatniej minuty. Nie licząc zamkniętych w opieczętowanych kopertach nazwisk zwycięzców i podziękowań obficie skrapianych łzami, nie ma w niej miejsca choćby na jedno niezaplanowane zdanie. I choć transmisję z wielkiego show ogląda 40 mln ludzi na świecie, w pełni kontekst wygłaszanych dowcipów rozumieją jedynie Amerykanie.
Chyba nikt nie zapomni zwariowanego wystąpienia włoskiego aktora i reżysera Roberto Benigniego, gdy odbierał aż trzy złote statuetki dla swojego filmu "Życie jest piękne" w 1997 roku. Skacząc z radości po krzesłach w Kodak Theatre z okrzykiem: "kocham was", w potoku jego słów padło między innymi zdanie: "A tak naprawdę do kogo ta gadka prowadzącego, bo nie wiem z czego się śmiejecie"? Roberto miał oczywiście na myśli właśnie nieczytelny dla żyjących poza Ameryką kontekst dowcipów prowadzącego. Efekt? Ze sceny został ściągnięty niemal siłą.
10. Groźba zbrodni dla Oscara
Ile w tym prawdy, a ile konfabulacji - pewnie się nie dowiemy, istnieje jednak przekazywana sobie przez sędziwych aktorów historia pewnego zdarzenia z lat 40.
W 1949 roku faworytem do głównego Oscara był William Wyler z filmem "Dziedziczka". Na krótko przed galą udaremniono ponoć wtedy karkołomny plan zabójstwa Wylera. Niedoszłym zbrodniarzem miał być rzezimieszek, wynajęty oczywiście przez konkurencję. Ostatecznie policja miała wpaść na trop planowanego morderstwa za sprawą donosu, ale czy historia nie została wymyślona dla zrobienia szumu wokół filmu - nie wiadomo. W dodatku byłaby to zbrodnia całkiem nieopłacalna, bo Oscar powędrował wtedy w ręce twórców "Gubernatora".
W jednym z filmów Olivera Stone'a bohaterowie gotowi są zabić, by zdobyć złotą statuetkę. Jeden z nich mówi: "Gdybym miał do wyboru - zostać prezydentem USA albo dostać Oscara, nie zastanawiałbym się ani przez moment". Tylko Ronald Reagan był innego zdania. Ale on był zbyt słabym aktorem, by liczyć na Oscara.
Newsy, ciekawostki o aktorach i samych Oscarach możecie śledzić w naszym specjalnym magazynie Oscary 2014. Zapraszamy też na relację na żywo tvn24.pl z oscarowej gali w nocy z 2 na 3 marca.
Autor: Justyna Kobus/jk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: A.M.P.A.S.