Historie koni, którymi zajmuje się Fundacja Heartland z podtoruńskiej Łubianki są różne, ale każda przejmująca. Kofeina trafiła w kiepskim stanie pod fundacyjne skrzydła, gdy miała dwanaście lat. Mieszkała u rolników, którzy nie mieli ciągnika i orali pole końmi. Z kolei Plama jest od dziesięciu lat całkowicie niewidoma, ale nie traci radości z życia. - Wielu ludzi mówiło mi, że powinnam ją uśpić albo co gorsza oddać na rzeź. Nie wyobrażałam sobie tego - mówi Ewa Stefańska z Fundacji Heartland.
Fundacja z podtoruńskiej Łubianki zajmuje się ratowaniem koni, głównie tych, które pracowały w szkółkach jeździeckich lub służyły prywatnym osobom do jazdy. Pod opieką ma kilkanaście koni.
Zdecydowanie najbardziej ujmującą historią jest ta o Kofeinie. Pani Ewa znalazła ją w ogłoszeniu na jednym z portali ogłoszeniowych. Opisana była jako 12-letnia spokojna klacz. Na zdjęciach jednak wyglądała bardzo marnie.
Spracowana Kofeina
- Kiedy tam pojechałam zobaczyłam najsmutniejszego konia na świecie. Była bardzo chuda, na oko mniej więcej dwudziestopięcioletnia zmęczona klacz, która stała uwiązana do żłobu w stajni. Mieszkała u rolników, którzy nie mieli ciągnika i orali pole końmi. Powiedzieli, że klacz nie chce tego robić, nie wiedzą dlaczego i dlatego muszą ją sprzedać. Widać było, że nie są złymi ludźmi, ale Kofka nie miała nawet imienia. Nie miała również wybiegu ani struganych kopyt przez wiele, wiele miesięcy. Za to miała wszystkie żebra na wierzchu. Widać było, po kształcie brzucha i bardzo zapadniętym kręgosłupie, że rodziła źrebaki wiele lat, a także na pewno ciężko pracowała pod siodłem - mówi Ewa Stefańska.
Cała sytuacja miała miejsce prawie sześć lat temu, a Kofeina żyje do dzisiaj i ma się świetnie. - Dzięki wymrożonym znakom na jej bokach dowiedziałam się, że pochodzi ze znanej polskiej stadniny i że urodziła się w styczniu 1990 roku, a to znaczy, że za trzy tygodnie skończy 35 lat - dodaje pani Ewa.
Dziś Kofeina to ulubienica wszystkich, serce fundacji. - W tej chwili nie ma prawie wszystkich zębów, więc żywi się papkami oraz cierpi na astmę, ale dzięki wyeliminowaniu siana z diety jej stan jest bardzo dobry - podkreśla Ewa Stefańska.
Historia Plamy
Drugim koniem, które go historia porusza, jest Plama. Ma prawie 24 lata i od około dziesięciu jest całkowicie niewidoma. - To jest koń, który urodził się u mnie kiedy byłam dzieckiem. Ona nauczyła mnie jeździć, ale przede wszystkim nauczyła mnie szacunku do natury koni.
- W przypadku Plamy przewlekła choroba, uodporniła się na leczenie i doprowadziła do atrofii gałki ocznej czyli jej zaniku. Bardzo rzadko zdarza się, że atakuje prawe i lewe oko. W naszym przypadku niestety tak się stało. Wielu ludzi mówiło mi, że powinnam ją uśpić albo co gorsza oddać na rzeź. Nie wyobrażałam sobie tego. Jeszcze wtedy wspólnie z mamą zadecydowałyśmy, że spróbujemy dać jej normalne życie. Po kilku latach otworzyłam pensjonat dla koni i fundację - dodaje Ewa Stefańska.
- Przyzwyczajanie się Plamy do nowych warunków było bardzo trudne, dopasowanie jej koni w stadzie, które będą jej przewodnikami, jeszcze trudniejsze. Jej życie udało się ustabilizować dzięki Wampirowi – dużemu, starszemu kucowi, który został odkupiony z ciężkiej rekreacji. Stał się jej oczami. Plama również żyje wolnowybiegowo, a rozczulające jest to jak dobrze zna swój padok i jak potrafi bezbłędnie trafić do poidła, do wiaty czy też do siana. Nauczyła się reagować na głos. Przybiega na posiłki, a nawet co jakiś czas pracuję z nią z ziemi, aby aparat ruchu nie zanikł. Jednak większość czasu Plama porusza się ostrożnie i powoli, ale dzięki ogromie naszego samozaparcia i wiary w to, że może żyć – jest teraz szczęśliwa - podkreśla pani Ewa.
Prawdziwe historie koni
Zaznacza, że historie ich koni są zazwyczaj bardzo zwykłe. Jak przyznaje, "w fundacji nie robią im smutnych zdjęć na zbiórki, pokazują świat taki jaki jest naprawdę".
- Historie też są prawdziwe, nie koloryzujemy ich. Kiedy właściciel konia bardzo go kochał, ale zaniedbał przez niewiedzę, a potem nam go oddał, aby miał spokojną starość, mówimy o tym otwarcie i nie wymyślamy, że było inaczej. Może dlatego nie mamy tylu darczyńców, aby zawsze na wszystko nam starczało. Bo przecież historie koni, które jadą w transporcie na mięso są o wiele bardziej medialne niż jakieś tam koniki, które pracowały w szkółkach. Niestety ich życie jest tak samo złe, a może i nawet gorsze niż koni hodowanych na mięso. Nie wiem, pewnie nie ma sensu tego oceniać, ale każde życie jest cenne, również albo zwłaszcza tych, które tyrały całe życie na czyjś rachunek, a w zamian otrzymują tylko sprzedaż gdziekolwiek, kiedy już nie mogą pracować - podkreśla pani Ewa.
Dzień z życia fundacji
Codzienność w fundacji nie należy do łatwych, choć nikt tu nie narzeka. - Pracujemy w małej ekipie. Ja, Adrianna oraz Kalina, czyli panie prezeski w ubłoconych kaloszach oraz dwie wolontariuszki i jeden pan, który pomaga wieczorami w cięższych pracach - wylicza pani Ewa.
Poranne karmienie rozpoczyna się tu o godzinie 7 i trwa dwie godziny. Wieczorne odbywa się w godzinach 17-19. - To są dwa główne posiłki, kiedy jedzą wszystkie konie. W międzyczasie mamy obiad o godzinie 11. Tutaj jedzą konie, które mają skłonność do chudnięcia oraz te, które nie mogą jeść siana. Kolejny posiłek jest o godzinie 16 i ostatni o godzinie 20. Niektóre konie muszą dostawać trawokulki, czyli siano w pelecie rozmaczane w wodzie. Jedne dlatego, że nie mają zębów i nie radzą sobie z pobieraniem siana, a inne dlatego, że mają astmę i każda suszona trawa je uczula - wyjaśnia pani Ewa.
Czytaj też: Ratują konie z Morskiego Oka. Groziła im rzeźnia
Na tym jednak nie koniec codziennych obowiązków. Poza podstawowym obrządkiem konieczne jest sprawdzenie, czy koniom nie jest zimno, a także przyjrzenie się jak się poruszają (wiele z nich ma większe lub mniejsze problemy z układem ruchu) oraz sprawdzenie, jak oddychają w spoczynku ze względu na astmę.
- W ciepłych miesiącach, kiedy choroba ta się nasila, często liczymy ilość oddechów na minutę, aby sprawdzić czy mieszczą się w normie. Jeśli widać pogorszenie robimy inhalacje lub kontaktujemy się z weterynarzem, aby zweryfikował czy należy podać leki. Poza tym często jest coś do posmarowania, opatrunek do zmiany itd. Kolejnym aspektem pracy jest wytaczanie (bez ciągnika) lub wywożenie siana w balotach. Ubieramy je w wielkie siatki z małymi oczkami. Dzięki temu pobieranie go jest zbliżone do warunków naturalnych – stały dostęp do paszy objętościowej, ale w małych kęsach - podsumowuje Ewa Stefańska.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl