Policja odpiera zarzuty siostry Andrzeja Ł. Kobieta twierdzi, że brak reakcji na jej ostrzeżenia o stanie jej brata, doprowadził do tragedii. 30-latek zaatakował nożem dwie starsze kobiety z Zakopanego w ich domu. Jedna zginęła. "Relacja kobiety mija się z naszymi ustaleniami" - poinformował w sobotę Sebastian Gleń, rzecznik małopolskiej policji.
"Siostra podejrzanego w wywiadach udzielonych dziennikarzom podała jakoby dzień przed zabójstwem informowała pogotowie oraz krakowską i zakopiańską policję ostrzegając o zagrożeniu ze strony brata. Relacja kobiety mija się jednak z dokonanymi przez nas wstępnymi ustaleniami w tej sprawie, w tym z nagraniem jej rozmowy z dyżurnym policji i jej zeznaniami złożonymi do protokołu" - napisał w przesłanym Polskiej Agencji Prasowej oświadczeniu rzecznik małopolskiej policji.
"Brat stracił kontakt z rzeczywistością"
Siostra 30-latka twierdzi, że kilkanaście godzin przed tragedią dzwoniła na policję i prosiła o "wzmożenie patroli". - Wieczór przed tragedią dzwoniłam dwa razy na policję i dwa razy na pogotowie - opowiadała przed kamerą TVN24. Zaznaczyła przy tym, iż ostrzegała, że "brat stracił kontakt z rzeczywistością i jest w psychozie". O jego niepokojącym zachowaniu podczas wieczornej mszy, mieli powiadomić ją sąsiedzi.
Jak relacjonowała, podczas rozmowy z policją była pytana o to, czy mężczyzna jest agresywny. Przekazała wówczas, że od dawna leczył się psychiatrycznie, a jego stan uległ ostatnio pogorszeniu. Kobieta oświadczyła również, że służby nie zareagowały i zarzuciła, że doprowadziło to do tragedii.
"Nie można winić policji"
Z ustaleń policji wynika, że kobieta nie rozmawiała bezpośrednio z krakowską policją, lecz z Centrum Powiadamiania Ratunkowego z siedzibą w Krakowie. Miała natomiast kontakt z dyżurnym zakopiańskiej policji.
"Odsłuchano zapis tej rozmowy i stwierdzono, że kobieta dopytywała co ma zrobić w przypadku 'skandalicznego' zachowania chorego brata, o czym dowiedziała się od osób trzecich. Policjant, który odbierał to zgłoszenie poinformował kobietę, by w przypadku przejawów agresji zgłosiła to, przy czym w sytuacji, jeśli to jest wynik choroby konieczne jest powiadomienie również pogotowia ratunkowego, bo przewóz chorego psychicznie odbywa się karetką pogotowia" - oświadczył Gleń.
Rzecznik małopolskiej policji odniósł się również do kwestii ostrzegania służb przed zagrożeniem ze strony 30-latka. "Nadmienić należy, że w zgłoszeniu kobieta nie podawała informacji o konieczności 'wzmożenia patroli', czy o tym, że jej brat może zrobić komuś krzywdę i może zdarzyć się tragedia" - dodał Gleń.
I podkreślił, że mężczyzna wieczorem przed tragedią wrócił do domu i poszedł spać, a tamtego dnia nie było żadnego zgłoszenia, by był agresywny.
"Zaznaczamy, że obarczanie odpowiedzialnością policji za tę zbrodnię jest absurdem. Mężczyzna już od wielu lat był chory psychicznie i prawdopodobnie nie poddawał się leczeniu. A za jego stan zdrowia czy jego działania nie można winić policji" - zaznaczył rzecznik małopolskiej policji.
Koszmar w domu na uboczu
W czwartek 30-latek pojawił się przed drewnianym domem, w którym mieszkały dwie siostry: 72- i 76-letnia.
O godzinie 10.25 kobiety zadzwoniły po pomoc. Informowały, że ktoś wybija im szyby. Kilkadziesiąt sekund po przyjęciu zgłoszenia dyżurny odebrał jeszcze jeden telefon. W słuchawce usłyszał krzyki.
Niedługo potem na miejscu była już policja. Funkcjonariusze obezwładnili agresywnego nożownika. Do szpitala w poważnym stanie trafiła 76-latka. Ciosy nożem zabiły jej młodszą siostrę.
Podejrzany przyznał się do winy, ale nie umiał powiedzieć, dlaczego zaatakował. Trafił na obserwację psychiatryczną. Grozi mu dożywocie.
Autor: kk/b / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź