W 1944 roku Niemcy zestrzelili aliancki samolot "Liberator". Z ośmioosobowej załogi ocalała tylko jedna osoba. To między innymi dzięki jej relacji udało się znaleźć dokładne miejsce katastrofy. Kilka dni temu odkopano tam silnik bombowca. To nie koniec poszukiwań - zapewniają odkrywcy.
Silnik bombowca "Liberator" odnaleziono na polu uprawnym w miejscowości Krzczonów (Świętokrzyskie). Poszukiwania zainicjował Komitet Upamiętnienia Katastrofy "Liberatora", który od lat dokumentuje historię alianckiego samolotu. W odkrycia zaangażowało się stowarzyszenie "Wizna 1939" z Wołomina (Mazowieckie).
- "Liberator" podczas II wojny światowej brał udział w transporcie zrzutów broni i leków dla Armii Krajowej. Jego załogę stanowili brytyjscy i południowoafrykańscy piloci, w sumie osiem osób. 16 października 1944 roku, podczas lotu z lotniska Brindisi we Włoszech, "Liberator" został zaatakowany w okolicach Krakowa przez niemiecką Luftwaffe - mówi w rozmowie z tvn24.pl członek komitetu Adam Jarkiewicz.
- Gdy samolot został zaatakowany, jeden z silników zaczął się palić. Pilot próbował wykonać manewr pikowania w dół, by ugasić pożar, ale niestety okazało się, że nie jest już w stanie dalej lecieć. Początkowo padła komenda dowódcy, by przygotować się do awaryjnego lądowania. Chwilę później dowódca zmienił rozkaz i kazał lotnikom wyskakiwać z samolotu. Z ośmioosobowej załogi uratował się tylko strzelec pokładowy (sierżant Pither), który miał stanowisko przy ogonie bombowca. Reszta załogi poległa, kiedy "Liberator" uderzył w ziemię - dodaje Marcin Sochoń, rzecznik prasowy stowarzyszenia "Wizna".
Miejscowa ludność pochowała siedmiu członków załogi w prowizorycznej mogile. Po wojnie ich szczątki trafiły na Cmentarz Rakowicki w Krakowie.
Jedyny ocalały
Z katastrofy ocalał tylko strzelec pokładowy sierżant Ronald T. Pither. Rannego lotnika, który wyskoczył z samolotu nad wsią Kocina, przejął lokalny oddział Armii Krajowej pod dowództwem starszego sierżanta Mieczysława Jańca (pseudonim "Lot").
- Na czas powrotu do zdrowia Pither był przechowywany przez "Lota" i jego siostrę w domu dowódcy przez pięć tygodni, mimo że we wsi stacjonowały oddziały ukraińskie z Waffen SS Galizien i frontowe oddziały Wehrmachtu. Później trafił do Krakowa. Następnie przez Odessę i Kair powrócił do Londynu. Zmarł w 2004 roku - mówi Jarkiewicz.
Dokładne miejsce katastrofy ustalili członkowie Komitetu Upamiętnienia Katastrofy "Liberatora", korzystając właśnie z relacji Pithera, a także z dużej dokumentacji, którą udostępniła komitetowi córka kapitana obsługi technicznej samolotu.
- Udało nam się dotrzeć do rodzin niektórych członków załogi. Dwa lata temu zaprosiliśmy ich na miejsce wypadku. Odwiedzili je wtedy po raz pierwszy (wcześniej bywali tylko w Krakowie), to był bardzo wzruszający moment - dodaje Jarkiewicz.
Poszukiwania na miejscu katastrofy
Członkowie lokalnego komitetu znajdowali na miejscu katastrofy elementy bombowca, ale tylko te, które były na powierzchni ziemi. Nie dysponowali jednak specjalistycznym sprzętem, który pozwoliłby im na dokładniejsze określenie miejsca uderzenia samolotu czy wydobycie jego większych części. Dlatego poprosili o pomoc stowarzyszenie "Wizna 1939".
- Po uzyskaniu wszystkich potrzebnych zgód, między innymi od przedsiębiorstwa, które jest właścicielem pola, a także od konserwatora zabytków, rozpoczęliśmy poszukiwania. Natrafiliśmy na jeden z czterech silników "Liberatora", a także na wiele fragmentów osprzętu bombowca: elektronikę, pompy - mówi rzecznik stowarzyszenia.
I dodaje: - Niemniej, ten bombowiec uderzył z ogromną siłą w ziemię. Niektóre z jego elementów wbiły się na dużą głębokość, natomiast szczątki maszyny rozrzucone były na powierzchni w promieniu kilkuset metrów. Silnik, który znaleźliśmy, był trzy i pół metra pod ziemią - wyjaśnił Sochoń.
To nie koniec
Dalsze prace poszukiwawcze zostały wstrzymane do jesieni, ponieważ miejsce katastrofy maszyny wciąż jest polem uprawnym.
- Na pewno będziemy chcieli tutaj wrócić, ponieważ mogą się tu znajdować pozostałe silniki i inne elementy konstrukcji maszyny. Z zachowanych relacji wiemy, że jeden z silników miał się palić, więc prawdopodobnie się rozpadł. Być może jeden lub dwa silniki wciąż są pod ziemią. Mamy nadzieję, że uda nam się znaleźć też inne elementy "Liberatora", takie jak zegary czy części radiostacji pokładowej. Być może odnajdziemy też jakieś rzeczy osobiste załogi, które będzie można potem wyeksponować w muzeum - dodał Sochoń.
Z kolei członek komitetu Adam Jarkiewicz zapewnił, że na miejscu katastrofy powstanie pomnik.
- Chcemy w ten sposób upamiętnić poległych lotników - zakończył.
Autor: kk/i / Źródło: TVN24 Kraków, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Komitet Upamiętnienia Katastrofy / Stowarzyszenie Wizna 1939