Nikt nie otworzył drzwi, pogotowie odjechało. A w mieszkaniu umierała kobieta

Nikt nie otworzył drzwi, pogotowie odjechało (zdjęcie ilustracyjne)
Nikt nie otworzył drzwi, pogotowie odjechało (zdjęcie ilustracyjne)

70-latka z Kielc wezwała do swojego mieszkania pogotowie, kiedy jednak karetka przyjechała, kobieta nie była w stanie otworzyć drzwi. Ratownicy i lekarz łomotali w drzwi, próbowali się dodzwonić – na próżno. Po jakimś czasie odjechali. Kielczanka zmarła. Teraz prokuratura oskarżyła lekarza z załogi karetki.

Prokuratura Regionalna w Krakowie, która zajmuje się tą sprawą, oskarżyła Sławomira S., lekarza kierującego zespołem o bezpośrednie narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia poprzez zaniechanie działań do udzielenia specjalistycznej pomocy.

Według wyników sekcji zwłok przyczyną zgonu kobiety była ostra niewydolność w zmienionych miażdżycowo naczyniach wieńcowych.

Próbowali się dostać

Jak na łamach "Gazety Wyborczej" tłumaczy Włodzimierz Krzywicki, rzecznik krakowskiej prokuratury regionalnej, ratownicy podjęli próby dostania się do mieszkania 70-latki, jednak były one niewystarczające.

– Łomotano w drzwi, starano się nawiązać kontakt telefoniczny, ale kobieta była nieprzytomna, potem zmarła. Ostatecznie lekarz podjął decyzję o przerwaniu działań. Nie zdecydowano się na siłowe wejście – mówi "Wyborczej" Krzywicki.

"Łatwo mówić po wszystkim"

Wpływ na decyzję Sławomira S. mogła mieć informacja przekazana przez sąsiadkę zmarłej. Jak informuje "Wyborcza", kobieta powiedziała strażakom, że w mieszkaniu nikogo nie ma. Taką wersję zdarzeń przedstawia Marta Solnica, dyrektorka świętokrzyskiego pogotowia.

- Sąsiadka obok relacjonowała, że kobieta, która w tym mieszkaniu opiekuje się osobą niepełnosprawną, głuchą, wyszła – opowiada "Wyborczej" Solnica. Wtedy, jak tłumaczy dyrektorka, lekarz uznał zgłoszenie za prawdopodobnie fałszywe i zdecydował o powrocie do centrali.

– Teraz wiadomo, że nie powinni byli odjeżdżać, ale to łatwo mówić po wszystkim. Wychodzi na to, że w każdej sytuacji, bez względu na okoliczności, należy wzywać policję i to ona niech decyduje, czy i jak dostać się do środka – mówi na łamach "Wyborczej" Solnica.

Oskarżony Sławomir S., jak podaje gazeta, nadal pracuje w pogotowiu. Grozi mu do pięciu lat więzienia.

Autor: wini/gp / Źródło: Gazeta Wyborcza

Czytaj także: