Po ataku Niemców jeden z silników Liberatora zaczął płonąć. Pilot próbował wykonać manewr pikowania w dół, by ugasić pożar, ale okazało się, że nie jest już w stanie dalej lecieć. Dowódca kazał lotnikom wyskakiwać z samolotu. Z ośmioosobowej załogi uratował się tylko strzelec pokładowy. Samolot 16 października 1944 roku rozbił się pod Krakowem. Teraz eksploratorzy wydobywają z ziemi to, co z niego pozostało.
W pracach wykopaliskowych pod Krakowem udział bierze kilkanaście osób, w tym członkowie Stołecznego Komitetu Upamiętnienia Lotników Liberatora oraz stowarzyszenia Wizna 1939. W kwietniu zeszłego roku na polu uprawnym znaleziono silnik bombowca B-24 Liberator.
- Liberator podczas II wojny światowej brał udział w transporcie zrzutów broni i leków dla Armii Krajowej. Jego załogę stanowili brytyjscy i południowoafrykańscy piloci, w sumie osiem osób. 16 października 1944 roku, podczas lotu z lotniska Brindisi we Włoszech, Liberator został zaatakowany w okolicach Krakowa przez niemiecką Luftwaffe – mówił krótko po dokonaniu tego odkrycia członek komitetu Adam Jarkiewicz.
Poszukiwacze liczą, że pod miejscem znalezienia silnika uda się zlokalizować więcej części samolotu. – Udało nam się znaleźć pojemnik tlenowy pilota, elementy poszycia, tabliczkę znamionową kolektora i bardzo wiele różnych drobnych elementów - wylicza Marcin Sochoń, rzecznik prasowy stowarzyszenia "Wizna 1939".
Jedyny ocalały
Okoliczności zestrzelenia Libertatora są dobrze znane historykom: - Gdy samolot został zaatakowany, jeden z silników zaczął się palić. Pilot próbował wykonać manewr pikowania w dół, by ugasić pożar, ale niestety okazało się, że nie jest już w stanie dalej lecieć. Początkowo padła komenda dowódcy, by przygotować się do awaryjnego lądowania. Chwilę później dowódca zmienił rozkaz i kazał lotnikom wyskakiwać z samolotu. Z ośmioosobowej załogi uratował się tylko strzelec pokładowy,sierżant Pither, który miał stanowisko przy ogonie bombowca. Reszta załogi poległa, kiedy Liberator uderzył w ziemię – opisywał Sochoń krótko po znalezieniu silnika.
- Jak ten samolot leciał i się palił, to myśmy wyszli przed budynek z cala rodziną – wspomina jeden z okolicznych mieszkańców.
Miejscowa ludność pochowała siedmiu członków załogi w prowizorycznej mogile. Po wojnie ich szczątki trafiły na Cmentarz Rakowicki w Krakowie.
Z katastrofy ocalał tylko strzelec pokładowy sierżant Ronald T. Pither. Rannego lotnika, który wyskoczył z samolotu nad wsią Kocina, przejął lokalny oddział Armii Krajowej pod dowództwem starszego sierżanta Mieczysława Jańca (pseudonim "Lot"). - Na czas powrotu do zdrowia Pither był przechowywany przez "Lota" i jego siostrę w domu dowódcy przez pięć tygodni, mimo że we wsi stacjonowały oddziały ukraińskie z Waffen SS Galizien i frontowe oddziały Wehrmachtu. Później trafił do Krakowa. Następnie przez Odessę i Kair powrócił do Londynu. Zmarł w 2004 roku - mówi Jarkiewicz.
Autor: wini/gp / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: Komitet Upamiętnienia Katastrofy / Stowarzyszenie Wizna 1939