- Nie może być tak, że lekarz, który przyjmuje pacjenta, pobiera wymaz w dwie-trzy minuty, a przez 20 minut wypełnia dokumenty. Trzeba ograniczyć medyczną biurokrację do niezbędnego minimum - mówi dr Jerzy Friediger, dyrektor szpitala im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.
Według najnowszych danych Ministerstwa Zdrowia, ostatniej doby najwięcej zakażeń koronawirusem zanotowano na Mazowszu (2218) i w Małopolsce (1746). O tym, jak wygląda w szpitalach walka z pandemią COVID-19 i coraz większą biurokracją, opowiedział w TVN24 dr Jerzy Friediger, dyrektor szpitala im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.
- Z informacji, które otrzymałem o godzinie 9, wynikało, że nie mamy już żadnego łóżka dla pacjentów covidowych. I podobnie sytuacja wygląda z respiratorami. (...) Chorzy są, nie ma dla nich łóżek, to trzeba stworzyć dodatkowe. Taka jest sytuacja, musimy się wywiązać, choć to nie jest łatwe. Te łóżka muszą być zaopatrzone i w sprzęt medyczny i w tlen. Musi też powstać odpowiednie zaplecze laboratoryjne i diagnostyczne. To trudne i duże zadanie - powiedział dr Jerzy Friediger.
"Chciałbym, żeby nam nie przeszkadzano"
Dyrektor krakowskiego szpitala powiedział, że w tej trudnej sytuacji "byłoby dobrze, gdyby nikt nie przeszkadzał w pracy medykom". Zapytany, co dokładnie miał na myśli, wyjaśnił, że chodzi o ogrom biurokracji.
- Ja jestem optymistą. Bardzo bym chciał, żeby w tej trudnej sytuacji nam wszystkim nie utrudniano życia. Coraz to nowe tabelki, coraz nowe sprawozdania. Ja nie wiem, kto tam siedzi i te tabele, aplikacje czy sprawozdania wymyśla, ale wynika z tego, że pracownicy szpitali nie powinni nic innego robić, tylko siedzieć i wypełniać tabelki, które ktoś tam potem weźmie. Nie wiem, czy ktoś nawet zdąży z tymi danymi coś zrobić, bo zanim się z nim zapozna, to to one już stają się nieaktualne. W związku z czym uważam, że to głupota i niepotrzebne angażowanie personelu - tłumaczy.
"Czy nie może być jednej tabelki, z której wszyscy skorzystają?"
Doktor Friediger wspomniał też, że nie zgadza się ze sposobem wyceny świadczeń przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Chodzi o system punktacji chorych na COVID-19. Do tej pory było tak, że za leczenie każdego chorego na COVID-19 Narodowy Fundusz Zdrowia płacił placówkom 530 złotych. Teraz ta stawka została zmieniona i będzie zależna od stopnia zaawansowania choroby. Nowe stawki to: 180, 330 i 530 złotych.
- Wprowadzono taką skalę, która bierze pod uwagę cztery kwestie: zaburzenia świadomości, wiek powyżej 65 lat, częstość oddechu powyżej 30 na minutę, ciśnienie tętnicze poniżej 90. Każdy wskaźnik to jeden punkt do oceny stanu zdrowia pacjenta. Nie jest trudno sobie wyobrazić pacjenta, który ma 85 lat i zaburzenia świadomości związane z wiekiem i z COVID-em. On się bezwzględnie kwalifikuje do hospitalizacji. Ale możemy też mieć pacjenta, który ma częstość oddechów 30 na minutę i za chwile trzeba go będzie podłączyć do respiratora. Jest jednak młody i trzyma jeszcze ciśnienie. Nie ma też zaburzeń świadomości. W związku z tym według tej skali miałby jeden punkt i nie kwalifikowałby się do hospitalizacji – tłumaczy dr Friediger.
- Co trzeba by zrobić, żeby usprawnić ten system? - dopytała reporterka.
- Po pierwsze ograniczyć do niezbędnego minimum biurokrację medyczną. Nie może być tak, że lekarz, który przyjmuje pacjenta i pobiera wymaz, spędza przy tym dwie-trzy minuty, a 20 minut przy wypełnianiu dokumentów. Po drugie ograniczyć tę ogromną, a nikomu niepotrzebną sprawozdawczość. Czy nie może być jednej tabelki, z której wszyscy skorzystają? Nie wymyślać złych, a nawet głupich kryteriów finansowania. Ta skala jest i funkcjonuje, ale to jest skala do porozumiewania się między nami. A jeżeli z tego uczyniono podstawę do wyceny świadczeń, to ktoś nie pomyślał - dodaje dyrektor krakowskiego szpitala.
Źródło: TVN24