Dorożkarski koń, który upadł w centrum Krakowa, został uśpiony. - Niehumanitarnym było nadal utrzymywać go w tym stanie, tym bardziej, że przez tydzień nie zareagował na leczenie – tłumaczą pracownicy Krakowskiego Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami.
Początkowo wydawało się, że Pilsner wróci do zdrowia. Weterynarz, który badał zwierzę po tym jak przewróciło się pod koniec stycznia na ulicy św. Jana orzekł nawet, że ogólny stan konia jest dobry.
- Jeszcze w poniedziałek rokowania Pilsnera napawały nas nadzieją, jednak od wtorku jego stan zaczął drastycznie się pogarszać. Zwierzę podejmowało ciągłe, bezskuteczne próby wstawania, przez co dość mocno się poranił, a przednie nogi zaczęły puchnąć – czytamy w opublikowanym przez KTOZ w piątek.
Ostatecznie lekarz podjął decyzję o uśpieniu konia. - Niehumanitarnym było nadal utrzymywać go w tym stanie – tłumaczą animalsi.
Wciągnęli konia na przyczepę
Do upadku konia doszło w centrum miasta. To tam pani Magdalena, mieszkanka Krakowa, zauważyła utykającego konia, który ciągnął dorożkę.
- Gdy byli na mojej wysokości zwróciłam uwagę, że powinni się zatrzymać i wezwać jakiś transport. Idący obok starszy pan powiedział, że już wezwali, a koń się wcześniej poślizgnął i coś sobie zrobił w nogę. Wtedy coś dziwnego zaczęło się dziać z drugą nogą konia. Nie był w stanie już stanąć na żadnej z tylnych nóg. Poprosiłam, żeby się zatrzymali. Zrobili to dopiero jak koń zaczął upadać. Koń wyglądał jakby cierpiał, co chwilę mdlał i znowu się podnosił podtrzymywany za lejce i z pomocą woźnicy, który zszedł z dorożki - relacjonuje kobieta.
Pani Magda zadzwoniła na policję i do Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, które nieopodal ma swoje biuro. Po kilku minutach na miejscu zjawiła się inspektorka KTOZ.
- Koń był potwornie zdenerwowany, wystraszony. Miał porażenie tylnych nóg, jak próbował wstać, to się wywracał. Dodatkowo ludzie stojący wokół krzyczeli, był chaos. Właściciel próbował go trzymać na ziemi. My zajęliśmy się szukaniem weterynarza, który mógł podać leki uspokajające - mówi Joanna Repel z KTOZ-u.
Właściciel Pilsnera miał jednak inny plan. Nie zamierzał czekać na weterynarza. Ściągnął przyczepę i z pomocą kilku innych mężczyzn (w tym robotników z pobliskiej budowy), przy użyciu lin, zaczęli wciągać konia do środka.
Znęcanie czy nie?
Weterynarz przyjechał w momencie, kiedy koń został już załadowany. Lekarka stwierdziła, że w takim momencie podanie mu zastrzyku mogłoby tylko zaszkodzić. Zdiagnozowała u zwierzęcia mięśniochwat - chorobę mięśni, która powstaje na skutek zaburzeń przemiany materii w mięśniach u koni, zazwyczaj po kilkudniowej przerwie od pracy.
Inspektorzy nie mieli zastrzeżeń co do samego stanu Pilsnera, ale do sposobu obchodzenia się z nim i załadunku już tak. Dlatego chcą, żeby sprawą zajęła się policja.
- Na miejscu zdarzenia był nasz patrol. Będziemy też analizować nagranie, które trafiło do mediów. Sprawę badamy pod kątem znęcania się nad zwierzęciem, będziemy posiłkować się opinią specjalisty. Policjanci sprawdzili też jak w miejscu przebywania konia wygląda sprawa z jego utrzymaniem. Nie mieli żadnych zastrzeżeń. Na tę chwilę nie ma przesłanek do twierdzenia, iż doszło do znęcania – mówił krótko po zdarzeniu Sebastian Gleń, rzecznik małopolskiej policji.
Autor: wini/ib/gp / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne