Pokonali ponad 4500 km i dojechali na północ naszego kontynentu, by zdobyć leżący tuż obok jego przylądka Nordkapp. Dla pięciu rowerzystów z Tyńca to tylko kolejny etap wspólnego przedsięwzięcia. Planują dotrzeć na wszystkie „4 krańce Europy”.
Z Tyńca pod Krakowem wyjechali 2 lipca i od tamtej pory kierowali się na północ. W sumie pedałowali 30 dni, w pozostałym czasie zwiedzali Skandynawię. – Naszym celem był Nordkapp, ale nie chcieliśmy jechać w linii prostej. Zależało nam też na tym, żeby zobaczyć najpiękniejsze miejsca. Jazda to jedno, a poznawanie nowych miejsc to drugie – podkreśla Robert Nowakowski, który przewodniczył tegorocznej wyprawie. - Udało się, ale przez to mieliśmy znacznie dłuższą drogę, bo jechaliśmy trochę zygzakiem – dodaje.
Sprzęt, pogoda i inne katastrofy
Problemy ze sprzętem zaczęły się już pierwszego dnia. Od tamtej pory pech nie opuszczał rowerzystów. Najpierw urwał się jeden z bagażników, potem zerwały się szprychy, parę dni później pękła opona, a po niej kolejne.
Rowerzystów nie rozpieszczała też pogoda. Podróż rozpoczęli w upalnym słońcu, a w jej trakcie natrafili głównie na deszcz i skandynawski chłód. „Niestety, katastrofalna pogoda pokrzyżowała nam plany” – to zdanie często powtarza się w relacji, którą prowadzili na swojej stronie.
Wypadki chodzą po ludziach
- Najtrudniejszy był przejazd przez środkową Norwegię. Byliśmy już zmęczeni. Pogoda dała nam w kość, przez 5 dni tylko zimno i deszcz. Jechaliśmy kompletnie przemoczeni – wspomina Robert Nowakowski. – Trasa była nierówna , same zjazdy i podjazdy. Ciśnienie szalało, a nam już padała psychika. Do tego doszło zmęczenie fizyczne, ale daliśmy radę. Trzymaliśmy się razem i jechaliśmy dalej mimo, że czasami mocno już bolało – dodaje dumny uczestnik wyprawy.
Pojawiły się też problemy ze zdrowiem: bolące kolana, naderwane ścięgna, potłuczone przy upadkach ręce. Nie przeszkodziło to rowerzystom w osiągnięciu celu. – Na samej północy było już lepiej. O dziwo, im bliżej byliśmy Nordkappu, tym było cieplej. Podobno od kilkudziesięciu lat w Norwegii na takiej wysokości nie było tak ładnie. Chyba pogoda chciała nam wynagrodzić wcześniejsze kaprysy – śmieje się lider grupy.
Noclegi w przedsionkach banku
Uczestnicy wyprawy nocowali głównie w szkołach i na parafiach. Zdarzały się też noclegi w przedsionkach bankowych, gdzie o 6 rano budzili ich ludzie, którzy przyszli wypłacić pieniądze z bankomatu. – Trzeba sobie radzić. Mówią, że Norwegia jest droga. Ja wydałem na całą blisko dwumiesięczną podróż 2500 złotych – śmieje się Nowakowski.
Brak kobiet na trasie to brak dodatkowej motywacji
Największym problemem rowerzystów były poranne pobudki. – Po prostu nie dało się rano wstać. Zakładaliśmy, że wyjedziemy o 6 rano, a budziliśmy się o 9 i w pośpiechu ruszaliśmy dalej. Chyba po prostu byliśmy zbyt zmęczeni, żeby się tak wcześnie zrywać – podsumowuje Robert. - Mimo to udało się nam zrealizować plan. Średnio robiliśmy 140 kilometrów dziennie – dodaje.
W tym roku po raz pierwszy w wyprawie nie wzięła udziału żadna dziewczyna. – W tym roku wyjątkowo był to "męski wypad". Praca i inne zobowiązania zatrzymały nasze koleżanki, ale w poprzednich latach jeździły z nami i momentami okazywały się bardziej wytrwałe niż faceci. Głupio się było przyznać, że już nie mogę, kiedy one zmotywowane jechały dalej – wspomina Nowakowski.
Grecja-Portugalia-Norwegia, a za rok Rosja
Tyniecka Grupa Rowerowa działa już od kilku lat. Jest to zespół młodych ludzi połączonych wspólną pasją - poznawania świata z perspektywy dwóch kółek. Zawędrowali na Mazury, do Warszawy, Lwowa i wielu innych miejsc. Wszędzie jednośladami. 3 lata temu w głowach młodych rowerzystów narodził się pomysł i cel. Chcą zdobyć "4 krańce Europy". Wszystkie na rowerach. Byli już na greckiej wyspie Gavados i na Cabo da Roca w Portugalii. W tym roku przyszedł czas na zdobycie północy. Za rok planują dojechać na Ural.
Autor: koko / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: Tyniecka Grupa Rowerowa