Wichura zerwała dach prowizorycznego budynku, w którym znajdowała się wypożyczalnia nart. Zginęły trzy osoby: matka i dwie jej córki. Wkrótce okazało się, że wypożyczalnia była samowolą budowlaną. Jedną ze 160, jakie po tragedii odkryli inspektorzy. Mimo że zapadła decyzja o jej rozebraniu - wciąż stoi na stoku. W miejscu stoi także śledztwo w sprawie śmierci kobiet. Nie ma kluczowej ekspertyzy biegłego - prokurator mówi, że to przez epidemię.
10 lutego pan Paweł stracił żonę i córki. Wciąż liczy na to, że winny tej tragedii zostanie ukarany.
Nadzór budowlany tuż po tragedii ustalił, że wypożyczalnia była samowolą. - Obiekt został wykonany bez wymaganego pozwolenia. Dodatkowo dach nie był odpowiednio przytwierdzony do konstrukcji, były za słabe łączniki, które łączyły pokrycie dachowe z elementami tej przyczepy samochodowej. Ustaliliśmy inwestora, który w to miejsce przywiózł ten obiekt – mówi reporterowi "Uwagi!" TVN Jan Kęsek, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Zakopanem. Na pytanie, czy inwestorem, o którym mowa, jest Tomasz Ż., który w tej sprawie usłyszał zarzut, Kęsek odpowiada, że "nie potwierdza, nie zaprzecza".
"Udostępniliśmy grunt i reszta nas nie obchodzi"
Prokuratura zarzuca Tomaszowi Ż. popełnienie samowoli budowlanej, za co grozi do dwóch lat więzienia. W swoich zeznaniach, jak donoszą dziennikarze "Uwagi!" TVN, miał przekonywać, że to nie on ponosi odpowiedzialność za zerwany dach, że obiekt na działce zostawił mu w ramach rozliczeń jej właściciel, od którego Ż. dzierżawi grunt.
Dziennikarz "Uwagi!" dotarł jednak do zainteresowanych sprawą osób, które twierdzą, że jest zupełnie inaczej. Małżeństwo przekonuje, że wypożyczalnia nie należy do nich i nie zamierzają brać za nią żadnej odpowiedzialności. Jedna z tych osób stanowczo stwierdza: "nie mam nic do powiedzenia, bo to nie jest moje". I zapowiada, że jeśli konstrukcja nie zostanie rozebrana do końca czerwca (do wtedy, jak mówi, ma umowę z właścicielem wypożyczalni), to zgłosi sprawę na policję.
- Ten mężczyzna twierdzi, że to państwo ponoszą odpowiedzialność – zauważa reporter.
- Ale mój mąż składał zeznania na policji. Wszystko powiedział, w żadnym rozliczeniu tego nie było i w umowie tego nie ma - upiera się z kolei kobieta.
- To kto ponosi odpowiedzialność?
- Ten pan, który to sobie postawił. Którego ta wypożyczalnia jest. A nie my. Udostępniliśmy grunt i reszta nas nie obchodzi.
- A państwo mieli świadomość, że on to robi bez zezwolenia?
- Skąd mogliśmy wiedzieć, jak my tam nie chodziliśmy? Po co tam mieliśmy chodzić? Teraz dobrze jest składać na kogoś winę. Jak to się mówi: "Jak się pan ze**a, to powie, że piesek". My z tym nie mamy nic wspólnego.
Ż. ma zakaz opuszczania kraju. Prokuratura zabezpieczyła cztery tysiące złotych na poczet kary. Tomasz Ż. nie chciał rozmawiać z dziennikarzem "Uwagi!" TVN.
- Obawiam się, że winny nie zostanie wskazany. Takie przepychanki często do tego prowadzą. Jeden wskazuje drugiego, umowy są niejasne, w grę wchodzą samowole budowlane. Trudno wskazać winnego – mówi pan Paweł.
Nakaz poszedł, a wypożyczalnia stoi
Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego po wypadku nakazał rozbiórkę porzuconej wypożyczalni nart. Jak ustalili dziennikarze "Uwagi!", do czasu emisji reportażu nakaz ten był bagatelizowany przez właściciela obiektu.,
- W związku z przepisami przejściowymi (ustanowionymi na czas pandemii) termin odwołań jest zawieszony, przez co ta decyzja nie jest prawomocna i my nie możemy jej egzekwować, a ta osoba (właściciel obiektu) to wykorzystuje. Tak będzie, póki nie zostaną przywrócone terminy. Nie wiemy, kiedy się to stanie - wyjaśnia w rozmowie z portalem tvn24.pl inspektor. Oznacza to, że póki procedury sprzed pandemii nie zostaną przywrócone i odwołanie właściciela wypożyczalni nie będzie mogło zostać formalnie odrzucone, decyzja o rozbiórce nie będzie prawomocna, a Ż. będzie mógł ją ignorować.
Kęsek tłumaczy, że, kiedy już właściciel wypożyczalni wyczerpie wszystkie możliwości odwołań od decyzji INB i dalej nie usunie konstrukcji, inspektorat będzie mógł to zrobić sam i obarczyć go kosztami. – Kiedy decyzja będzie prawomocna i ostateczna, a inwestor nie zastosuje się do niej, to wszczyna się postępowanie egzekucyjne wykonania tych działań na jego koszt. Wówczas obiekt jest przenoszony w miejsce wskazane przez właściciela albo wybrane przez nas - tłumaczy Kęsek.
Przyzwolenie na samowole? "Nie tylko u nas"
Po tragedii lawinowo ruszyły kontrole innych obiektów w powiecie tatrzańskim. Efekt to 160 "prawdopodobnych samowoli": konstrukcji, których status prawny wzbudził wątpliwości inspektorów. Zapytaliśmy w zakopiańskim inspektoracie, czy dziś, prawie cztery miesiące po zakończeniu tych kontroli, status któregoś z tych obiektów został wyjaśniony. Czy potwierdzono, że to samowola lub "oczyszczono" go z podejrzeń. Okazuje się, że nie - przeszkodziła w tym pandemia COVID-19.
- W tej chwili są zbierane materiały, sama pani wie, co się dzieje w Polsce. Część pracowników była na opiekach nad dziećmi. Dopiero teraz od 1 czerwca będziemy weryfikować, wcześniej nie byliśmy w stanie, bo zostało tylko dwóch pracowników, którzy musieli się wszystkim zajmować - wyjaśnia szef zakopiańskiego inspektoratu.
Fakt, że tak wiele obiektów skontrolowano dopiero po tym, jak doszło do tragedii, budzi kontrowersje. Jak Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego tłumaczy to w rozmowie z dziennikarzem "Uwagi!"?
- Nie wszystkie obiekty jesteśmy w stanie skontrolować. Przede wszystkim dlatego, że jest ograniczona liczba pracowników - mówi Jan Kęsek. Na pytanie, czy świadczy to o tym, że samowole budowlane są na Podhalu powszechne i że jest na nie społeczne lub instytucjonalne przyzwolenie, odpowiada, że "nie tylko tutaj". - Tak się dzieje. Gdyby środki finansowe były takie, że inspektorat mógłby działać prężniej, w takim sensie, że nieograniczone byłyby te środki czy zwiększone, to może by nie doszło do tej tragedii. - ocenia Kęsek.
- Mówi pan, że "tak się dzieje", ale tak się nie powinno dziać - zauważa dziennikarz.
- Pan się tutaj czepia faktów. Mówię, że gdybyśmy wiedzieli, że tak się stanie, to byśmy przeciwdziałali. Są takie miejscowości turystyczne, gdzie są takie obiekty, tylko się tragedia akurat nie zdarzyła - odpowiada inspektor.
By sprawdzić, czy obiekt budzący nasze wątpliwości jest samowolą budowlaną, każdy z nas może złożyć wniosek o dostęp do informacji publicznej w odpowiednim starostwie powiatowym (to tam wydawane są wszelkie zgody na budowę). Jeśli natomiast na tym etapie pojawi się jakiś problem lub uzyskane informacje nas zaniepokoją, można zgłosić sprawę do powiatowego inspektoratu budowlanego, który skontroluje obiekt.
Czekają na opinię biegłego
Chociaż śledztwo mające wyjaśnić, kto jest winny śmierci trzech kobiet, zostało wszczęte niemal natychmiast, teraz spowolniło. Tu również winna jest pandemia - Śledztwo może być opóźnione przez sytuację epidemiologiczną. Nie możemy wciąż otrzymać opinii biegłego z zakresu budownictwa, która to byłaby podstawą do tego, by zmienić, czy poszerzyć zarzuty Tomaszowi Ż. – komentuje przed kamerą Janusz Hnatko z Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Przekonuje jednak, że krakowscy prokuratorzy "zrobią wszystko, by tragedię wyjaśnić i wskazać winnych".
Dlaczego biegły nie mógł wydać opinii w minionych miesiącach? - Myśmy ten dach przywieźli do Krakowa, ale wydanie opinii wymaga wykonania pewnych czynności przy nim. Na to się biegły powoływał, że konieczna jest obecność większej liczby osób, a kiedy on miał to robić, to w ogóle nie można się było poruszać. To opóźniło wykonanie tej opinii – tłumaczy dopytywany przez tvn24.pl Hnatko. Nowy termin wydania przez biegłego opinii to koniec czerwca.
"Kątem oka zobaczyłem leżącą osobę. To była moja żona"
Cała rodzina – pan Paweł, jego żona i dwie córki – przyjechali do Bukowiny Tatrzańskiej, by pojeździć na nartach. Polskie Tatry były ulubionym miejscem ich wypoczynku. W dniu tragedii wjechali na stok, ale z powodu porywistego wiatru był on zamknięty. Stali na parkingu, przy samochodzie, gdy z wypożyczalni sprzętu stojącej przy wyciągu zerwał się dach.
- Pamiętam doskonale moment, gdy kończąc rozmowę zobaczyłem unoszący się nienaturalnie dach, który po chwili jak lotnia leciał w kierunku mojego samochodu – wspomina mężczyzna i dodaje: - W ogóle nie przyszło mi do głowy, że ten dach je zabrał. Dopiero jak wysiadłem z samochodu, kątem oka zobaczyłem leżącą osobę. To była moja żona. Leżała bez ruchu, obok leżała starsza córka. Dwa metry dalej leżała druga córka, też bez ruchu – opowiada pan Paweł.
Jego żona i młodsza córka zginęły na miejscu. Starsza zmarła w szpitalu.
Źródło: TVN24 Kraków / Uwaga!
Źródło zdjęcia głównego: TVN24