Firma składująca opony od 10 października wiedziała, że będzie musiała posprzątać swoje śmieci. 29 listopada na składowisku wybuchł pożar, który był gaszony siedem dni. Mieszkańcy narzekają na cuchnące, gryzące powietrze. Woda w rowie zmieniła kolor i pływają w niej śnięte ryby. Biegły mówi o prawdopodobnym podpaleniu.
Na składowisku opon i innych odpadów gumowych w Żorach wciąż pracują strażacy. - Wczoraj rano zakończyliśmy działania gaśnicze, ale musimy dozorować pogorzelisko. Przerzucamy spalone przedmioty i przelewamy wodą. Będziemy tu jeszcze kilka dni - mówi Krzysztof Kuś, rzecznik Państwowej Straży Pożarnej w Żorach.
We wtorek, czyli tydzień od wybuchu pożaru. Kuś zapewniał, że nad pogorzeliskiem już się nie unosi gęsty, czarny dym, tylko biały i że jest to para wodna.
Ale co jest w tej parze? Co było w dymie? Według urzędników nic szkodliwego.
- Mieszkańcy spali w maskach przeciwsmogowych, bo ten dym był wszędzie, wdzierał się do mieszkań w blokach, na balkonach osiadała się sadza, na parapetach. Wszędzie było czarno od pyłu. Na ulicach nie można było oddychać. Mamy świadectwa mieszkanek, które jak szły do pracy rano, to wymiotowały po drodze, bo taki był swąd spalonej gumy - opowiada Dariusz Koss ze Stowarzyszenia „Grupa Działamy” w Żorach.
"Dzieci mają nudności, bóle głowy, brzucha"
Środa 28 listopada, po pierwszej w nocy. Zaczyna płonąć składowisko opon w Żorach przy ulicy Kleszczowskiej. Chociaż to teren pod lasem, sąsiadujący z innymi zakładami przemysłowymi, nie leży na zupełnym odludziu. Kilkadziesiąt metrów dalej są domy.
Ogień objął cały teren składowiska, 15 tysięcy metrów kwadratowych. Nie miejsce zjechało kilkadziesiąt jednostek straży pożarnej. Także Specjalistyczna Grupa Ratownictwa Chemicznego i Ekologicznego z Katowic, która od szóstej rano do siódmej wieczorem badała powietrze.
- Byli tam, gdzie wybuchł pożar i w promieniu pięciu kilometrów. Straż nie podjęła decyzji o ewakuacji mieszkańców. Nie stwierdzili bowiem zagrożenia dla ich zdrowia i życia - mówi Anna Ujma, pełnomocniczka prezydenta Żor.
Tymczasem do urzędu wydzwaniają dyrektorzy żorskich szkół. - Pytali, czy mogą odwołać lekcje, bo dzieci źle się czują, mają nudności, bóle głowy, brzucha. Mimo to usłyszeli, że nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku, powietrze jest czyste, a jak coś, to jest to smog - opowiada Dariusz Koss.
Ujma przyznaje, że takie telefony były i prezydent spotkał się z pracownikami wydziału kryzysowego, którzy zalecili dyrektorom, by dzieci nie wychodziły na zewnątrz albo robiły to w maskach. Ale to z powodu stężenia pyłów zawieszonych, które zawsze przekracza normy w mieście o tej porze roku.
Cuchnie, ale nie szkodzi?
Piątek, trzeci dzień pożaru. Pełnomocniczka Anna Ujma wsiada do ambulansu Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, który od środy bada powietrze w strefie pożaru. Ambulans przemieszcza się, by dokonać pomiarów w różnych miejscach, w gęstym dymie i tam gdzie mieszkańcy uskarżają się na swąd. Pełnomocniczka musi zatykać nos i usta. - Swąd był dokuczliwy, ale od inspektorów otrzymałam ustną informację, że normy stężeń szkodliwych substancji nie zostały przekroczone. - Do dzisiaj, mimo ciągłych ponagleń przez epuap, nie otrzymaliśmy protokołu z wynikami - mówi Ujma.
Wszystkim to wydaje się dziwne
- Opony zbudowane są z dwustu różnych substancji chemicznych, wśród nich są węglowodory, kauczuk, guma syntetyczna. Podczas ich spalania powstają związki, z których wiele nawet nie znamy, na pewno rakotwórcze dioksyny. Nie bez powodu spalanie opon w domowych paleniskach jest zabronione, trzeba je spalać w specjalnie przystosowanych piecach - mówi profesor Piotr Skubała, ekolog z Uniwersytetu Śląskiego, którego żorscy urzędnicy poprosili o poradę, co dalej.
- Ludzie wdychali, kiedy się paliło. Teraz trzeba usunąć to, co zostało po spaleniu, bo szkodliwe związki mogą przenikać do gleby i przedostawać się do wody - poradził ekolog.
To już się mogło stać - żorscy urzędnicy zauważyli w poniedziałek, że woda w rowie melioracyjnym w pobliżu składowiska zmieniła kolor na ciemniejszy i pływają w nim śnięte ryby. - Niezwłocznie poinformowaliśmy o tym WIOŚ i ponowiliśmy prośbę o przebadanie wody - mówi Ujma.
"Opona nie może zapalić się sama"
Pogorzeliska na razie nie można posprzątać, bo śledczy badają okoliczności pożaru. Prokurator i biegły do spraw pożarnictwa spotkali się na miejscu z właścicielami składowiska - firmą Gum Recykling.
- Powiedzieli, że doszło do podpalenia - mówi pracownik firmy.
- Biegły stwierdził, że niemożliwe, by doszło do samozapłonu, dlatego prawdopodobnie doszło do podpalenia - mówi Karina Spruś, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Zaznacza jednak, że nie jest to nawet wstępne ustalenie, chociaż biegły użył takich słów.
- Towar, który składujemy, nie może zapalić się sam z siebie - przyznaje Józef Heczko, prezes Gum Recykling. Wyklucza też, że do pożaru mógł przyczynić się sposób magazynowania opon.
Firma produkuje z opon składnik alternatywnego paliwa, którego odbiorcą są cementownie i twierdzi, że nie ma na tym rynku konkurencji. Podpowiada, że źródło ognia mogło być w sąsiadującej z nim firmie, składującej tworzywa sztuczne, która niewiele ucierpiała, bo ogień wiał w przeciwną stronę, w stronę lasu, obejmując po drodze jego zakład.
Dodaje też, że tylko on na tym pożarze stracił, bo spłonęła także linia produkcyjna. Jak mówi, nie był ubezpieczony.
Żorski urząd prowadził przeciw firmie postępowanie o cofnięcie zgody na zbieranie odpadów.
W czwartek kontrola, pożar w środę
Firma Gum Recykling składowała opony na Kleszczowskiej od grudnia 2010 roku. W tym roku urząd przeprowadził kontrolę w firmie, ujawniając nieprawidłowości.
- Odpady leżały na składowisku powyżej trzech lat, a miały tam być maksymalnie trzy lata. Miały być gromadzone na placu magazynowym, utwardzonym i szczelnym, a znajdowały się także poza nim w miejscach do tego nie wyznaczonych - wylicza Anna Ujma. Zakład został wezwany do posprzątania, ale - jak mówi pełnomocniczka - nic nie zrobił.
- 10 października wszczęliśmy postępowanie w sprawie cofnięcia zezwolenia na zbieranie odpadów. Jeżeli zapadłaby taka decyzja, wiązałoby się to także z usunięciem odpadów już zgromadzonych - mówi pełnomocniczka prezydenta Żor. - Mieliśmy dowody, protokoły pokontrolne. Zapytaliśmy firmę, ile tych odpadów tam jest i jakiego są rodzaju, ale nie dostaliśmy odpowiedzi. Firma prosiła tylko o zawieszenie bądź umorzenie postępowania. Absolutnie się do tego nie przychyliliśmy.
Józef Heczko nie zdradza, ile opon poszło z dymem. Ale przyznaje, że w czasie, gdy trwała produkcja, składowane były w miejscach do tego nie wyznaczonych. Równocześnie zapewnia, że składowisko było sprzątnięte w 90 procentach.
Firmę kontrolował także Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, który jako jedyny mógł podjąć decyzję o jej likwidacji. Jak mówi prezes Gum Recykling, kolejna kontrola miała być w czwartek, dzień po wybuchu pożaru.
Tymczasem w internecie na zrzutka.pl "Grupa działamy" z Żor zbiera na badania powietrza. Apelują: "ZbadajMY co wdychają Żorzanki i Żorzanie narażeni na skutki katastrofy ekologicznej! PrzeprowadźMY niezależne, specjalistyczne badania jakości powietrza, bo na władze naszego miasta i służby państwa nie możemy liczyć! ProsiMY pomóż dowiedzieć się Żorzankom i Żorzanom na co narażone są nasze dzieci i bliscy, wdychający powietrze skażone substancjami ze spalonych opon i śmieci!"
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24