- Robiłem, jak co dzień, obchód wokół sklepu, czy nie spożywają alkoholu i zobaczyłem dwóch chłopców stojących nad trzecim, który leżał. Zapytałem, co się stało - opowiada pan Piotr, ochroniarz. Od jednego z chłopców usłyszał: "siedział na krzesełku i upadł i nie rusza się, nie wiemy, czy sobie żarty robi". 14-latek nie oddychał, nie biło mu serce, miał siniaki na głowie. Śmigłowcem medycznym został przetransportowany do szpitala, gdzie wprowadzono go w śpiączkę farmakologiczną.
W środę o godzinie 15.51 policja w Zabrzu dostała zawiadomienie o zdarzeniu w dzielnicy Mikulczyce, którego okoliczności do teraz pozostają tajemnicze. Poszkodowanym jest 14-letni chłopiec, znaleziony na tyłach sklepu w rejonie nasypu kolejowego i alei Szczęście Ludwika.
- Zawiadamiającym był ochroniarz jednego ze sklepów - mówi Sebastian Bijok, rzecznik policji w Zabrzu.
Ochroniarz został już przesłuchany. Jak zeznał, nie widział momentu, kiedy chłopiec upadł. Znalazł nieprzytomnego 14-latka i jako pierwszy podjął czynności ratunkowe. - Obowiązek ten przejęli potem policjanci - mówi Bijok.
Chłopca zabrało do szpitala Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Przebywa w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Jak przekazał nam rzecznik tej placówki Wojciech Gumulka, pacjent jest w stanie ciężkim, ale stabilnym. - Został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną - powiedział.
To nie było potrącenie przez pociąg
- Robiłem jak co dzień obchód wokół sklepu, patrząc, czy nie spożywają alkoholu i zobaczyłem dwóch chłopców stojących nad trzecim, który leżał. Zapytałem, co się stało - opowiada pan Piotr, ochroniarz.
Od jednego z chłopców usłyszał: "siedział na krzesełku plastikowym i upadł i nie rusza się, nie wiemy, czy sobie żarty sobie robi, czy nie".
- Przysłuchałem się i zero bicia serca, zero oddechu. Zacząłem szybko reanimację, drugą ręką sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem na policję, żeby wezwali pogotowie - relacjonuje dalej ochroniarz. - Nie było co się zastanawiać. Wiem, że po czterech minutach mózg obumiera - dodaje. Jak mówi, "pompowanie", czyli masaż serca nie pomogło, "dopiero wdechy", czyli sztuczne oddychanie przywróciło funkcje życia.
Policjanci ustalili, że 14-latkowi towarzyszyli w rejonie nasypu dwaj koledzy, 12- i 13-letni. Jeden z nich pozostał przy poszkodowanym do przyjazdu funkcjonariuszy, drugi został ustalony.
- Rozmawiali z chłopcami, ale jako nieletnich przesłucha ich dopiero sąd - mówi Bijok.
Pan Piotr chwali ich: - Ładnie się zachowali. Poprosiłem, żeby pobiegli po kogoś ze sklepu. Zachowali zimną krew.
Rodzina 14-latka została powiadomiona. Na razie nie wiadomo, czy chłopiec na coś chorował. Jak mówi Bijok, "na sto procent wykluczono", że do wypadku doszło wskutek potrącenia przez pociąg.
Trwa ustalanie, dlaczego 14-latek upadł, czy spadł z nasypu, czy do wypadku przyczyniły się osoby trzecie.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: Zabrze112