- Jako matka widziałam, że Marcin ma coś z sercem. Bolało go w klatce piersiowej, pocił się. Ale dotarł z pracy do domu, wykąpał się, poszedł do lekarza rodzinnego. Miał jeszcze czas, nie wykorzystali tego. Po 11 godzinach w szpitalu dopiero udzielili mu fachowej pomocy - opowiada matka 35-letniego Marcina, który z objawami zawału serca wożony był karetką między trzema miastami. Szpital nie udziela informacji, sprawę bada prokuratura, NFZ i rzecznik praw pacjenta.
Małgorzata Kłosek z Wodzisławia Śląskiego od 20 marca jest na lekach. - Inaczej by mi serce pękło - mówi kobieta. - Cieszę się, że mam wnuka po Marcinie. Będzie mi przedłużał życie syna.
Tego dnia 35-letni Marcin zmarł na zawał serca. Według rodziny mógł żyć, gdyby otrzymał szybką i fachową pomoc medyczną.
Czy mężczyzna dziesięć godzin czekał na pomoc w izbie przyjęć w szpitalu powiatowym w Wodzisławiu Śląskim? Po publikacjach w mediach sprawę badają wodzisławska prokuratura, we wtorek przesłuchała bliskich zmarłego. W środę kontrolę w szpitalu rozpoczyna śląski oddział Narodowy Fundusz Zdrowia, w szczególności sprawdzi pracę izby przyjęć. Interwencję podjął także rzecznik praw pacjenta.
Relacja matki Marcina
Ku przestrodze, rodzina Marcina opowiedziała dziennikarzom jak wyglądał jego ostatni dzień życia.
19 marca Marcin szedł do pracy na siódmą, rano wypił kawę. Przed 10 był z powrotem w domu.
- Mówił: podniosłem ciężkie wiadro i boli mnie w klatce piersiowej, i tak się pociłem, że czapkę szło wykręcać - wspomina pani Małgorzata.
Zmierzyła mu ciśnienie. - Miał 147 na 64. To pierwsze podwyższone, myślę, ale jeszcze w miarę. To drugie mnie zaniepokoiło. Syn siedział w fotelu, patrzę na niego i jako matka, myślę, nie fachowiec, że to coś z sercem.
Marcin wykąpał się, a jego żona zamówiła wizytę w przychodni rodzinnej na 11.45. - Lekarz potwierdził, że są szmery na sercu, EKG go zaniepokoiło i zadzwonił po pogotowie dla syna.
Z przychodni do powiatowego szpitala w Wodzisławiu to dwie minuty jazdy. Karetka zabrała Marcina i już o 12.30 został przyjęty. - Synowa z moim mężem, ojcem Marcina pojechali tam do niego o 17 zawieźć piżamę i laczki - opowiada pani Małgorzata. - A syn dalej koczował na izbie przyjęć. Siadał, pokładał się, pocił, duszno mu było, a lekarz szukał dla niego miejsca. Znalazł w Rydułtowach.
W tym mieście znajduje się druga część wodzisławskiego szpitala, dziesięć minut jazdy. - Ale tam nawet go nie wyciągnęli z karetki. Okazało się, że nie ma miejsca. I przywieźli syna z powrotem do Wodzisławia. Zrobili kolejne EKG i czekali, aż przyjedzie karetka z Raciborza i zabierze go do tamtejszego szpitala.
To 30 minut samochodem w jedną stronę.
Matka: 0 22.30 synowa napisała do Marcina sms, czy już jest na miejscu. Tak, odpisał. 0 3.25 do synowej zadzwonił lekarz, czy może przyjechać do szpitala. Wtedy stwierdzili zgon.
- Od drugiej go reanimowali. O 23 dopiero dostał fachową pomoc. Mąż kuzynki miał podobne objawy, jak syn. To było sześć lat temu i on nadal żyje. Syn też mógłby żyć. Miał jeszcze czas, nie wykorzystali tego.
Szpital wyjaśnia wewnętrznie
- Dyrekcja szpitala prowadzi wewnętrzne postępowanie wyjaśniające, które ma na celu ustalenie okoliczności udzielonych pacjentowi świadczeń medycznych przez personel pielęgniarsko-lekarski szpitala. To pozwoli kompleksowo wyjaśnić zdarzenie z 19 marca - powiedział nam Sławomir Graboń, rzecznik Powiatowego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Rydułtowach i w Wodzisławiu Śląskim.
Nie odpowiedział wprost na zadanie pytania, czy Marcin spędził 10 godzin na izbie przyjęć, jakie usługi medyczne wtedy otrzymał, wreszcie czy był wożony karetką do Rydułtów i z powrotem oraz do Raciborza.
Według informacji od rodziny Marcina, sekcja zwłok potwierdziła zawał serca.
Kontrole już w pięciu szpitalach
Historia Marcina to kolejny w ostatnim czasie, szokujący obraz szpitalnego oddziału ratunkowego w województwie śląskim.
W środę pracownicy wojewody śląskiego rozpoczynają kontrolę w szpitalu miejskim w Sosnowcu, która została zarządzona po śmierci 39-letniego pacjenta po wielogodzinnym pobycie w tamtejszej izbie przyjęć.
W piątek kontrolerzy wojewody wejdą do szpitala powiatowego w Zawierciu, gdzie ciężarna 20-latka została przeniesiona z SOR-u na pododdział udarowy po ponad czterech godzinach od przyjęcia, gdy jej stan bardzo się pogorszył. Ostatecznie w ciężkim stanie trafiła do szpitala w Katowicach.
O przeprowadzenie kontroli zwróciła się do wojewody śląskiego wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko. Domniemane nieprawidłowości w tych dwóch szpitalach bada także prokuratura.
W mediach pojawiły się również doniesienia o możliwych nieprawidłowościach w Zagłębiowskim Centrum Onkologii w Dąbrowie Górniczej, gdzie pacjentka izby przyjęć miała nie otrzymać pomocy, choć zwijała się z bólu, a w końcu zemdlała. Z kolei do Izby Przyjęć Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 4 w Bytomiu miała trafić 86-letnia kobieta w ciężkim stanie, po napadzie padaczkowym i tam po upadku ze szpitalnego łóżka, leżała przez kilka godzin na podłodze. Szpital temu zaprzecza.
Wszystkie te sprawy badają kontrolerzy ze śląskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia, placówki prowadzą też kontrole wewnętrzne.
Małgorzata Doros, rzecznik Śląskiego Oddziału NFZ o zdarzeniu z 19 marca w Wodzisławiu: Nasza kontrola ma zweryfikować, czy doniesienia medialne przekładają się na fakty, czy umowa, jaka wiąże nas w szpitalu w izbie przyjęć jest realizowana zgodnie z jej zasadami. Mamy uprawnienia do tego, by sprawdzić, czy tego dnia na izbie była odpowiednia liczna lekarzy i pielęgniarek, czy był gwarantowany dostęp do świadczeń medycznych, czy dokumentacja medyczna jest odpowiednio prowadzona.
Autor: mag/ec / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24