Po śniadaniu tabletki, zabawa, wymiana worka stomijnego, smarowanie kremem, rehabilitacja, smarowanie, wymiana worka, zastrzyki... - dla rodziców trzyletniego Mikołaja to już rutyna. Cud, że jest z nimi. Gdy wyciągnęli go z płonącego samochodu, miał poparzoną połowę skóry, aż do mięśni. Po 128 godzinach operacji i 127 dniach na czterech oddziałach szpitalnych wrócił do domu. W koszulce i spodenkach nikt nie pozna, co przeszedł.
Lekarze z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach opowiedzieli dzisiaj, jak leczyli Mikołaja z Rybnika, który w sierpniu zeszłego roku został wyciągnięty z płonącego samochodu.
Chłopiec miał wtedy trzy lata. Doznał poparzenia 47 procent powierzchni ciała, bardzo głębokiego, miejscami aż do mięśni. Jego dzisiejszy stan lekarze nazywają sukcesem.
128 godzin na stole operacyjnym
- Był w krytycznym stanie - mówił Ludwik Stołtny, kierownik oddziału anestezjologii i intensywnej terapii.
To na ten oddział chłopiec trafił najpierw, z bardzo ciężką chorobą oparzeniową. Lekarze musieli walczyć z bólem i odwodnieniem.
Zanim Mikołaja przeniesiono na oddział chirurgii, od razu, jeszcze na OIOM-ie był operowany. Miał wycinane martwe tkanki i przeszczepianą skórę, by zapobiec infekcjom i odparowywaniu wody z organizmu.
- Mieliśmy olbrzymi problem, bo chłopiec miał także spalone pośladki - mówił Tomasz Koszutski, kierownik oddziału chirurgii i urologii.
Chirurdzy wykonywali zabiegi, nie patrząc na porę dnia i tygodnia, nawet w niedzielne noce, kiedy tylko pozwalał na to stan chłopca. W sumie Mikołaj przeszedł 10 zabiegów i spędził na stole operacyjnym 128 godzin. Przed nim jeszcze długie leczenie, by odbudować układ pokarmowy. Czeka go również intensywna rehabilitacja, ponieważ blizny mogą się obkurczać.
Był rehabilitowany od przyjęcia do szpitala. W ciągu 127 dni przeszedł w sumie przez cztery oddziały, na koniec pediatryczny, ale wszyscy lekarze od początku ze sobą współpracowali, angażując się w leczenie Mikołaja równolegle. Na konferencji podkreślali również rolę pielęgniarek i rodziców w tym procesie.
Tata "półlekarz"
- Rano jemy śniadanie - Mikołaj bardzo dużo je, musimy zamykać lodówkę. Ma większy apetyt niż przed tym wypadkiem. Potem tabletki, zabawa, wymiana worka stomijnego, smarowanie kremem co trzy godziny, taka rutyna - opowiadała na konferencji Izabela Steuer, mama Mikołaja. To ona teraz zajmuje się synem, jest na macierzyńskim z drugim Gabrysiem.
Tuż po wypadku była w połogu i mąż Michał nie pozwalał jej odwiedzać starszego syna przez pierwszy miesiąc. Wziął w pracy wolne, dzień w dzień jeździł z Rybnika do Katowic i czuwał przy Mikołaju. Pani Izabela mówi o mężu "półlekarz", to on codziennie poddaje synowi zastrzyki.
Trzylatek wrócił do domu 21 grudnia i był to dla Steuerów najwspanialszy prezent świąteczny. - To cud, że jest z nami - mówią.
A Mikołaj nie wytrzymał do wigilii i następnego dnia rozpakował wszystkie prezenty spod choinki. Śnieg nie śnieg wyrywa się na podwórze jeździć na zabawkowym traktorze. Zasypia przy codziennych masażach, co jest najlepszym dowodem na to, że dobrze ją znosi. Jak mówią lekarze, gdy ubierze koszulkę na krótki rękaw i krótkie spodenki, nikt z rówieśników nie pozna, przez co przeszedł. W całej tragedii miał to szczęście, że ogień ocalił mu twarz i ręce.
Tata pierwszy ratownik
Wtedy mieszkańcy Kadetów usłyszeli huk, jakby od wybuchu butli gazowej i zobaczyli dym. Honda stanęła w płomieniach, z Mikołajem w środku.
- Nigdy nie powinniśmy zostawiać dziecka samego w aucie, ale ojciec tego chłopca wykazał się szczególną odwagą. Gdyby nie jego szybka reakcja, mogłoby dojść do tragedii. Uratował swojego syna - podkreślał Dawid Jaroszewski.
Ojciec natychmiast rzucił się w ogień dziecku na ratunek. Dlatego miał poparzone dłonie. Wyciągnął Mikołaja, a kobiety z pobliskiego sklepu polewały chłopca wodą. Świadkowie opowiadali, że dziecko było przytomne i płakało. Helikopter zabrał go do szpitala.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice