Pan Maciej od dwóch lat czekał na płuca. Dawca jak zwykle pojawił się niespodziewanie, o trzeciej w nocy. Odtąd było już tylko sześć godzin na udaną operację. Lekarze zadzwonili do pacjenta, ale nie odbierał telefonu. Poprosili o pomoc policję, która wysłała patrol do pana Macieja. Jednak nie było go w domu. Wszystko zakończyło się sukcesem, bo pan Maciej jest z małego miasteczka i bardzo chciał znowu jeździć na nartach.
Trzecia w nocy z 14 na 15 marca. Telefon na komendę powiatową w Tarnowskich Górach. Dzwonią ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Odbiera dyżurny, aspirant sztabowy Krzysztof Szulc słyszy tę rozmowę.
- Lekarze prosili o ustalenie miejsca pobytu pacjenta, pana Macieja - opowiada Szulc.
Mieli płuca, na które Maciej Tarasek czekał prawie dwa lata. W tym czasie już nie wychodził z domu. Chory na astmę oskrzelową był przywiązany do respiratora.
- Jego rokowania były bardzo złe, był w schyłkowej niewydolności oddechowej - mówi Mirosław Nęcki, pulmonolog w SCCS.
Jak każdy pacjent zakwalifikowany do pilnego przeszczepu, powinien być 24 godziny na dobę przywiązany również do telefonu. Inaczej traci szansę.
- Płuca powinny być przeszczepione w ciągu dziesięciu godzin. W tym przypadku straciliśmy już cztery na transport płuc do szpitala. Zostało sześć na operację - mówi Tomasz Stącel, kardiochirurg z SCCS.
Kolega Marek z kryminalnego
Dyżurny tarnogórskiej policji natychmiast wysłał patrol policji do miejsca zameldowania pana Macieja. Ale policjanci nie zastali go tam. - Ja w tym czasie przypomniałem sobie, że znam pana Maćka - mówi aspirant Szulc.
Bo był dzielnicowym w centrum Tarnowskich Gór i zna ludzi ze swojego dawnego rejonu. Nie tylko miał telefon do Taraska. Skojarzył, że przecież Marek, kolega Szulca z kryminalnego, jest kolegą tego pacjenta. Powinien wiedzieć, gdzie jest pan Maciek.
I to był strzał w dziesiątkę. - Wszystko zakończyło się sukcesem, który polega na dobrej wymianie informacji - cieszy się policjant.
Kolega Marek był na wczasach zagranicznych i trzeba go było wyrwać ze snu. Ale o 3.20, czyli w dwadzieścia minut po telefonie ze szpitala pan Maciej już wiedział, że czekają na niego płuca.
Oraz anioł stróż, narty i małe miasteczko
Tarasek zobaczył w telefonie, że wyświetla się znajomy numer i odebrał. Od raz oddzwonił do szpitala. - Mam się już zbierać i jechać? - zapytał. - Kazali iść spać i przyjechać o siódmej rano. Usiadłem do komputera podomykać sprawy firmy, bo przecież miało mnie nie być długo - opowiada nam pacjent tydzień po przeszczepie.
Operacja trwała trzynaście godzin.
- Jak się pan czuje? - zapytała go dzisiaj reporterka TVN24.
- Jakby mnie przejechało dziewięć pociągów - mówi. I opowiada: - Wczoraj czułem się, jak po dziesięciu pociągach. A przed operacją, jakbym nie miał płuc. Ale psychicznie czułem się dobrze. Dopóki człowiek żyje, dopóki może ruszyć głową, jest dobrze. Wiedziałem, że jestem w rękach dobrych lekarzy i że ten przeszczep kiedyś musi być. Dużo szczegółów przyziemnych teraz decyduje, czy będę żył. Moje cztery koty nie mogą już ze mną mieszkać. O dzieci trzeba się martwić, one nie rozumieją. My dorośli musimy sobie to poukładać.
Przyznaje, że siły od początku dodaje mu nadzieja na powrót do narciarstwa alpejskiego, które kocha.
- Mam dobrego anioła stróża - mówi. I, że "pomogło mi, że żyję w małym miasteczku, gdzie ludzie się znają i pamiętają o sobie".
Czterdziestu w tak pilnej potrzebie
Ślaskie Centrum Chorób Serca w tym roku przeszczepiło płuca pięciu pacjentom, a serce - 25 pacjentom. To najwyższe liczby w kraju.
W tej chwili w tak pilnej potrzebie jak Maciej Tarasek jest 40 pacjentów.
Autor: mag/i / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice