Śledztwo ws. katastrofy samolotu pod Topolowem (Śląskie) nadal będzie prowadzone w wątkach uwzględniających awarię maszyny, błąd ludzki i nieprawidłowości przy organizacji lotu. Są jednak wątpliwości, jakiego paliwa w swoich samolotach używał organizator.
W katastrofie samolotu używanego przez prywatną szkołę spadochronową 5 lipca zginęło 11 osób, ocalała jedna. Śledztwo pod kątem przestępstwa sprowadzenia katastrofy w ruchu lotniczym prowadzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Równoległe postępowanie prowadzi Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Jej rolą jest znalezienie przyczyny wypadku oraz wskazanie działań profilaktycznych.
Używali paliwa samochodowego?
Jak informuje prokurator Tomasz Ozimek z dotychczasowych ustaleń śledczych wynika m.in. prawdopodobieństwo, że szkoła spadochronowa, oprócz właściwego paliwa lotniczego, mogła stosować do swoich samolotów 98-oktanowe paliwo samochodowe.
Prokuratorzy na razie nie mają pewności, czy szkoła tankowała takim paliwem samoloty, a wśród nich ten, który uległ katastrofie. - Zleciliśmy badania, które będą prowadzone przez specjalistów. Mamy zabezpieczoną dokumentację, która wskazuje, że szkoła spadochronowa kupowała na jednej ze stacji benzynowych ilości standardowego paliwa 98-oktanowego, które mogą wskazywać, że ono nie było używane do zasilania pojazdów samochodowych – mówi Ozimek.
I dodaje: To wątek, który musimy zbadać. Z dokumentów wynika, że te ilości były duże, co może wskazywać, że tego paliwa używano do samolotów, a nie do samochodów.
Trzy wersje śledztwa
Sprawdzenie tej kwestii będzie częścią prac w jednym z trzech wątków śledztwa. Po analizie materiału zebranego w pierwszych tygodniach postępowania, prokuratorzy ułożyli ostatnio dalszy jego plan – do końca września. Śledztwo nadal będzie prowadzone w trzech głównych wersjach. Uwzględniają one możliwości: awarii maszyny, błędu ludzkiego oraz nieprawidłowości przy organizacji i kontroli lotu.
Pierwsza z nich dotyczy przede wszystkim hipotezy awarii silników. Z dotychczasowych ustaleń służb wynika m.in., że w chwili katastrofy nie pracował lewy silnik maszyny (eksperci mają też wątpliwości co do prawego). Problemy z silnikami specjaliści (wśród nich biegły prokuratury) wyjaśniają, analizując je, a także obsługujący je osprzęt, w warunkach laboratoryjnych.
Równouprawniona jest też ciągle – zdaniem prokuratury – wersja dotycząca błędu pilota. Ze wstępnych ustaleń wynika bowiem, że mimo awarii jednego silnika, nadal powinna istnieć możliwość bezpiecznego sprowadzenia samolotu tego typu na ziemię.
Wątek dotyczący nieprawidłowości przy organizacji lotów został rozdzielony na dwie wersje. Poza kwestią związaną ze stosowanym przez szkołę paliwem, badana jest też m.in. kwestia obciążenia samolotu – przy wysokiej temperaturze.
Wpływ temperatury?
Specjaliści PKBWL wskazywali m.in., że bezpośrednio przed katastrofą leciał na wysokości ok. 100 m, a powinien znajdować się 200-300 m wyżej. Jak sygnalizowali, możliwe że wpływ na to miała wysoka tego dnia temperatura wpływająca m.in. na sprawność silników i na pogorszenie aerodynamiki.
W ostatnich tygodniach prokuratorzy wraz z policjantami analizowali zebrany wkrótce po katastrofie materiał. To głównie zeznania ponad 20 świadków, m.in. osób związanych ze szkołą spadochronową i z lotniskiem w podczęstochowskich Rudnikach, skąd startował samolot, oraz przedstawicieli firmy leasingującej maszynę.
Znaczna część materiału to dokumentacja szkoły spadochronowej, samolotu i firmy leasingowej. Pobrano też do badań próbki paliwa z lotniskowych dystrybutorów oraz ze zbiornika należącego do szkoły samochodu, który znajdował się na lotnisku.
Wśród zaplanowanych działań są m.in. kolejne przesłuchania czy analizy zamówionych szczegółowych badań i materiałów, które dotyczą np. silników czy warunków pogodowych w czasie i miejscu katastrofy.
Przeżyła jedna osoba
W środę z dziennikarzami spotkał się w szpitalu w Tarnowie leczony tam 40-letni mężczyzna, który jako jedyny przeżył katastrofę. Jak relacjonował, podczas przerwanego lotu odgłos wydobywający się z silników samolotu „był inny”. Zastrzegł jednak, że nie potrafi określić czy któryś z silników przestał działać. Akcentował też, że „po starcie nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak”.
Już parę dni po katastrofie 40-latek odpowiadał na pytania prokuratorów i przedstawiciela PKBWL. Według prokuratury opisał wówczas moment wypadku i okoliczności, które poprzedzały lot. Członkowie Komisji relacjonowali też potem część jego zeznań, z których wynika m.in., że pilot przed katastrofą informował o awaryjnym lądowaniu, jednak wkrótce doszło do tzw. przeciągnięcia, czyli utraty siły nośnej i sterowności – przy niskiej prędkości i wobec innych czynników.
To zeznanie mężczyzny pokrywa się z wnioskami PKBWL - maszyna zmierzająca do miejsca odpowiedniego dla lądowania awaryjnego zaczęła spadać, uderzając o ziemię pod ostrymi kątami pochylenia i przechylenia.
Samolot spadł 5 lipca w odległości ok. 3 km od lotniska w podczęstochowskich Rudnikach - w miejscowości Topolów, w gminie Mykanów. Niezależnie od rozplanowanego wstępnie do pierwszych dni października śledztwa prokuratury, w ciągu 30 dni od katastrofy PKBWL zobowiązana jest przedstawić tzw. raport wstępny ze swoich prac.
Autor: ejas / Źródło: PAP/tvn24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24