- Wczoraj zadzwonił do mnie górnik, który jest ponad miesiąc na kwarantannie, a któremu zmarła mama. Prosi o zniesienie kwarantanny, bo nie może zorganizować pogrzebu, ponosi koszty związane z przechowywaniem zwłok - opowiada związkowiec górniczy. Jak mówi, to pierwszy tak skrajny przypadek. Ale w Gliwicach z powodu badań przesiewowych w kopalni, w domach zamkniętych jest już 460 górników z rodzinami. Sanepid nie podołał zadaniu? Na to pytanie odpowiada nam rzecznik GIS Jan Bondar i mówi, dlaczego stanowisko straciła śląska inspektor sanitarna.
WZZ "Sierpień 80" alarmował o sytuacji w kopalni Sośnica w Gliwicach, należącej do Polskiej Grupy Górniczej, 1 czerwca w piśmie do premiera Mateusza Morawieckiego.
"Według naszej wiedzy, w województwie śląskim w dyspozycji Urzędu Wojewódzkiego jest kilka wymazobusów, z czego tylko jeden z nich przypada na Gliwice i na tamtejszą kopalnię 'Sośnica'. Tymczasem około 460 pracowników tej kopalni przebywa obecnie na kwarantannie i pod rygorem izolacji społecznej. Oczekują oni nadal na kolejne dwa testy, a zatem na przyjazd wymazobusa. Warunkiem powrotu do pracy i do życia społecznego jest bowiem wciąż dwukrotny wynik negatywny na obecność koronawirusa" - napisali związkowcy.
Kwarantanna, jak piszą, została nakazana z powodu kontaktu z osobą zakażoną lub wyniku dodatniego w pierwszym teście badań przesiewowych. Automatycznie objęła także rodzinę górnika. Związkowcy wyliczyli, ze może dotyczyć nawet dwóch tysięcy osób.
"Tymczasem wymazobus dokonuje dobowo jedynie około 30 testów, tj. podjeżdża jedynie pod kilka adresów. Takie tempo testowania będzie trwało kilka tygodni, a nawet miesięcy. W tym czasie nie możemy pracować, a nasze rodziny nie mają za co żyć" - piszą związkowcy.
Pisali nawet do Kaczyńskiego
- W tym piśmie jest zawarte, żeby pan premier się wreszcie opamiętał i mówił prawdę o tym, co się dzieje z górnikami i pracownikami kopalń na kwarantannie. Są oni uwięzieni od miesiąca do półtorej miesiąca - powiedział nam Zdzisław Bredlak, wiceprzewodniczący "Sierpnia 80" w PGG.
- Wczoraj zadzwonił do mnie górnik, który jest ponad miesiąc na kwarantannie, a któremu zmarła mama. Sytuacja jest dramatyczna, zmarła mu matka, on prosi o zniesienie kwarantanny, bo nie może zorganizować pogrzebu, ponosi koszty związane z przechowywaniem zwłok. To pierwszy taki skrajny przypadek - dodał Bredlak.
Mówi, że żaden z górników i członków ich rodzin, których wymazy były pobierane w ramach badań przesiewowych w punktach drive-thru przy kopalni, nie dostał wyniku bezpośrednio z sanepidu. Dzwonią do stacji w Gliwicach kilka dni z rzędu i "nikt nie odbiera, nikt nie ma żadnej informacji". - Sanepid wysyłał informacje na kopalnie, pracownicy o wynikach dowiadywali się od służb kopalń - powiedział. - Władza rządząca przyjeżdża na Śląsk, wszyscy to widzą w telewizji, siedzą w kawiarence, popijając kawę, i mówią, że sytuacja jest opanowana. Niech pan premier zadzwoni do górników i dowie się, jaka jest prawda.
Według Bredlaka, górnicy są zbulwersowani: - Teraz jest ciepło i proszę wytłumaczyć trzyletniemu dziecku, że nie może wyjść, bo co? Tata jest zarażony? Żona nie może iść do pracy bez pokazania negatywnych wyników. Ludzie mają kredyty, opłaty, to dramat. Politycy opowiadają bajki, które lecą w telewizji. Górnicy czują się osamotnieni, nikt im nie chce pomóc.
Bredlak twierdzi, że jego związek pisał w tej sprawie nawet do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Odpowiedzi brak. - Jak można robić coś takiego, wprowadzić coś i nie mieć nad tym kontroli. Jak można przyjechać i powiedzieć, epidemia jest opanowana - podsumowuje.
Górnicy boją się 10 czerwca. To dzień wypłat, które mogą być głodowe. Są na postojowym, które wynosi 60 procent pensji, albo na zasiłku chorobowym, liczonym od pensji obniżonej o 20 procent wskutek porozumienia zarządu PGG ze związkowcami na czas epidemii. Z pisma do premiera: "Frustrację i niepokój pogłębiają pogłoski ciągle płynące na Śląsk jakoby wiele kopalń, w tym nasza miały zostać zlikwidowane, a pretekstem do tego miała być obecna sytuacja pandemii".
Jak górnik zakaża żonę i dziecko
O długim oczekiwaniu na wymazy i wyniki testów na Śląsku alarmują niemal wszystkie media, a także Rzecznik Praw Obywatelskich i posłanka Wanda Nowicka (Lewica).
Alina Kucharzewska, rzeczniczka wojewody śląskiego wyjaśnia, że wynika to z ogromnego przedsięwzięcia, jakim są badania przesiewowe górników, "niespotykane na skalę Europy". Wykonano im około 45 tysięcy testów i to jeszcze nie koniec.
Listy osób do pobrania wymazów przygotowuje sanepid. Organizację wymazobusów wspomaga Urząd Wojewódzki i wysyła ambulanse pod adresy z list sanepidów. - W samych Gliwicach są trzy takie ambulanse, które pobierają bardzo dużo, bowiem od 130 do 220 próbek dziennie od gliwiczan - prostuje informacje związkowców.
Następnie próbki z badań przesiewowych trafiają do laboratoriów na terenie całej Polski. Te zaś, pobrane od członków rodzin górniczych i pozostałych mieszkańców - do 14 akredytowanych przez Ministerstwo Zdrowia laboratoriów o łącznej mocy ponad dwóch tysięcy badań próbek na dobę.
- Gdy pracownik kopalni otrzymuje wynik dodatni w efekcie badań przesiewowych, to wymazobus do członków rodziny tej osoby przyjedzie najwcześniej po siedmiu dniach. To bowiem czas na to, by wirus mógł się ujawnić w organizmie człowieka. Z kolei każdy, kto manifestuje uciążliwe i zagrażające zdrowiu objawy, może być przebadany w szpitalu zakaźnym – mieszkańcy Gliwic mają taki szpital na miejscu - dodaje Kucharzewska.
Do jej urzędu też dotarły sygnały, "że górnicy z KWK Sośnica narzekają na długość kwarantanny". - Po sprawdzeniu tych sygnałów okazało się, że sprawa wyglądała tak: górnik, który otrzymał wynik dodatni, trafia na dwa tygodnie do izolacji. Niestety, nie chce skorzystać z izolatorium i wraca chorować do domu. Gdy on dochodzi do zdrowia, okazuje się, że zakaził swoją żonę - kwarantanna jest więc przedłużana. Gdy on i żona są już zdrowi, zaczyna chorować dziecko. W takich częstych niestety sytuacjach cała rodzina zgodnie z procedurami sanitarnymi musi pozostać w kwarantannie, która przedłuża się nawet do półtora miesiąca.
Odwołanie inspektora sanitarnego
By usprawnić działanie stacji, które nadzorują kopalnie z ogniskiem epidemii, od miesiąca delegowani są do nich inspektorzy sanitarni z całej Polski. Co tydzień przyjeżdża ponad 25, z własnymi laptopami i telefonami, by wspomóc miejscowe inspektoraty w prowadzeniu wywiadu epidemicznego i wydawaniu decyzji administracyjnych dotyczących izolacji i kwarantanny. Także kopalnie, w których prowadzone są badania przesiewowe, wspomagają kadrowo, jak i sprzętowo sanepidy.
Ale służby sanitarne nie wprost przyznały się, że nie podołały badaniom przesiewowym na Śląsku. W sobotę Kucharzewska poinformowała o zmianie na stanowisku wojewódzkiego inspektora sanitarnego w Katowicach. Jednak powodów nie podaje, odsyła do Głównego Inspektora Sanitarnego.
Służba sanitarna przegrywa mecz
- Walka z epidemią to długi mecz, trzeba było wprowadzić nowego zawodnika - mówi Jan Bondar, rzecznik GIS.
- Poprzednia zawodniczka, Urszula Mendera-Bożek nie sprawdziła się? - dopytuję.
Bondar: - Nie powiem, że popełniła błędy, bo to by było krzywdzące. Wykonała dużo pracy, ale potrzeba więcej, potrzeba nowej energii, nowego spojrzenia. Grzegorz Hudzik zna ten region, jest stamtąd, zna ludzi.
Hudzik, który zastąpił Menderę-Bożek, dotąd był zastępcą głównego inspektora sanitarnego, ale wcześniej kierował wojewódzkim inspektoratem w Katowicach. Wrócił więc na stare śmieci. Teraz ma usprawnić zarządzanie w stanie epidemii.
- Na Śląsku trzeba zrobić porządek - przyznaje Bondar. Ale nie ukrywa również, że bezprecedensowe badania przesiewowe w kopalniach przerosły możliwości służb sanitarnych. - Nie mieliśmy w Polsce epidemii i teraz wyszły na jaw zapóźnienia technologiczne - mówi.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24