- Po takim czasie oczekiwania wreszcie drugi wymaz. Wróciła nadzieja, że do piątku wrócę do rodziny. Łza mi się w oku kręci. Prawdziwi mężczyźni nie wstydzą się łez. Twardzi jesteśmy na dole, wykonujemy rzetelnie swoją robotę. Natomiast każdy ma serce w połowie z węgla, w połowie oddane rodzinie - opowiada ratownik górniczy, który z powodu zakażenia i później testów nie widział rodziny od 29 dni.
27 kwietnia górnik Maciej Musioł poszedł na dyżur do Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego Bytom-Zabrze. Jego załoga miała tam być skoszarowana osiem dni, gotowa na wezwanie do akcji ratunkowej. Do dzisiaj nie wrócił do domu.
Drugiego dnia dyżuru okazało się bowiem, że ratownicy z jego grupy mieli kontakt z osobą zakażoną. Do 11. przesiedzieli w stacji, a potem Musioł postanowił przeczekać z kolegami w wynajętym domu. Póki nie będzie miał pewności, że jest zdrowy, by nie zarazić żony i dziecka.
Pozytywny
Wszyscy zostali skierowani do szpitala na testy. 8 maja pobrano im wymazy. Jak opowiada pan Maciej, pięciu kolegów dostało wyniki po trzech dniach. On dowiedział się, że jest zakażony dopiero w nocy 15 maja, po wykonaniu ponad 400 telefonów do sanepidu. W dodatku informację przekazał mu nie sanepid, a sztab kryzysowy jego kopalni Murcki-Staszic w Katowicach. Okazało się, że ma koronawirusa.
- Do kolegów z kwarantanny dzwonili policjanci, przychodzili, kazali się wychylić przez okno. Mną się nikt nie interesował. Tak jakby sanepid nie przekazał o mnie informacji, że jestem zakażony - opowiada ratownik.
Negatywny
Wymaz do testu kontrolnego miał mieć pobrany 19 maja. Ale wymazobus nie przyjechał. Odczekał jeszcze trzy dni i w piątek znowu zaczął wydzwaniać do sanepidu. Gdy dowiedział się, że zostanie przebadany dopiero w następnym tygodniu z powodu awarii wymazobusa, napisał prośbę o interwencję do Śląskiego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego, Głównego Inspektora Sanitarnego, Rzecznika Praw Pacjenta, prezydenta Katowic i wojewody śląskiego.
Przyjechali 23 maja. Ale na wynik i drugi kontrolny wymaz musiał czekać do dzisiaj. W tym samym dniu najpierw pobrano mu próbkę do badań, a potem nadszedł wynik pierwszego testu kontrolnego. Negatywny.
Nie krył radości: Olbrzymia ulga. Po takim czasie oczekiwania wreszcie drugi wymaz. Wróciła nadzieja, że do piątku wrócę do rodziny. Łza mi się w oku kręci. Prawdziwi mężczyźni płaczą, nie wstydzą się łez. Twardzi jesteśmy na dole, wykonujemy rzetelnie swoją robotę ratowniczą. Natomiast każdy ma serce w połowie z węgla, w połowie oddane rodzinie.
Zaznacza, że nie ma pretensji do sanepidu i ratowników. - Są obciążeni pracą. Winni są Szumowski i Morawiecki, za złą organizację pracy - ocenia.
"Spóźniają się najwyżej dwa dni"
Od wielu dni próbuję dowiedzieć w wojewódzkiej stacji sanitarno-epidemiologicznej w Katowicach i śląskim urzędzie wojewódzkim, dlaczego górnicy, badani masowo na koronawirusa od 7 maja, czekają tygodniami na terminy wymazów i wyniki testów. Kto odpowiada za badania od pobrania wymazu po przekazanie wyniku, czy wyniki przekazywane są do kopalni, czy bezpośrednio do górnika.
Alina Kucharzewska, rzeczniczka wojewody śląskiego wyjaśnia, że badania organizują wspólnie z wojewodą stacje sanitarno-epidemiologiczne, spółki górnicze i kopalnie, które wynajmują także prywatne wymazobusy. Mimo że testy wykonują laboratoria w całym kraju, a śląskim inspektorom pomagają inspektorzy z innych województw, na przykład z Podkarpacia, z powodu nawału pracy zdarzają się opóźnienia. - Do dzisiaj wykonano 42 tysiące testów górników i badania nadal trwają. To ogromna ilość - mówi.
Kucharzewska zapewnia, że jeśli opóźnienie trwa pięć dni i sztab kryzysowy kopalni, zaalarmowany przez górnika powiadomi o tym służby wojewody, wtedy wojewoda interweniuje.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24