Pan Włodzimierz wyszedł z domu w Dąbrowie Górniczej o godzinie 14. O 19 zadzwonił do syna, że jest na grzybach, ale rozmowa nagle została przerwana. Ślad po mężczyźnie zaginął. Zaangażowani w akcję poszukiwawczą płetwonurkowie postanowili wyruszyć z miejsca ostatniego logowania się telefonu w stronę wysokiego, oświetlonego komina fabryki w Kluczach. Znaleźli ciało 76-latka.
76-letni mężczyzna z Dąbrowy Górniczej zaginął 10 października. 19 października jego ciało odnaleziono w Kluczach w województwie małopolskim.
Zadzwonił do syna, później ślad po nim zaginął
Pan Włodzimierz wyszedł z domu w Dąbrowie Górniczej w poniedziałek 10 października o godzinie 14. Około godziny 19 zadzwonił do syna. Nic nie wskazywało, że się zgubił. Powiedział, że jest na grzybach w Błędowie, zielonej dzielnicy Dąbrowy. I rozmowa nagle się urwała.
Wieczorem tego samego dnia rodzina zgłosiła jego zaginięcie.
Mężczyzny szukali policjanci, strażacy, żołnierze, ratownicy górscy, załogi dronów i śmigłowca, psy tropiące, pomagali im grzybiarze i mieszkańcy. Do soboty przeszukali ponad 1000 hektarów lasu oraz Pustynię Błędowską. Bez efektu. - Przepadł jak kamień w wodę - mówił nam Bartłomiej Osmólski rzecznik dąbrowskiej policji. Nie pomogły apele w mediach, publikacja wizerunku i rysopisu.
W sobotę do akcji włączyła się Grupa Specjalna Płetwonurków RP. Policja poprosiła ich o współpracę, bo w lesie są liczne mokradła, grzęzawiska, bagna, rzeki.
Starał się "iść za oczami zaginionego"
Szef grupy Maciej Rokus starał się "iść za oczami zaginionego". Próbował go poznać i zrozumieć. Spotkał się z jego synem, wypytał jaki był ojciec. Dowiedział się, że ten las nie był mu obcy, ale dawno po nim nie chodził. Potem pojechał w miejsce, skąd mężczyzna po raz ostatni dzwonił do syna.
Rokus był tam o tej samej porze dnia. Pan Włodzimierz miał stamtąd prawie pięć kilometrów do przystanku, na którym o godzinie 14 wysiadł z autobusu, by wyruszyć na grzybobranie. Rokus założył, że mężczyzna nie wracał na ten przystanek. Było już po zachodzie słońca, a w lesie szybciej robi się ciemno i zimno.
76-latek miał w telefonie aplikację do lokalizacji, która jednak zużywa dużo baterii. Być może dlatego komórka rozładowała mu się już wieczorem. Nie był odpowiednio ubrany na tę porę roku. Nie miał przy sobie prowiantu.
- Gdybym ja podejmował decyzję, dokąd pójść, podszedłbym w stronę cywilizacji, w stronę światła - mówi Rokus.
Z miejsca, w którym stał, widział w dali wysoki, oświetlony komin fabryki w Kluczach.
"W ziemi można by schować trzypiętrowy budynek"
Grupa ruszyła na poszukiwania w dzień. Mieli przewodników - autochtonów, ojca i syna, którzy mieszkają w okolicy i bardzo dobrze znają las. Sprawdzili najpierw rzeki - Białą Przemszę i jej dopływ Centurię. Założyli, że pan Włodzimierz nie próbował przekroczyć rzek. - To by było szaleństwo, a on szedł na przeżycie, nie na śmierć - wyjaśnia Rokus.
Teren lasu okazał się bardzo nierówny. Płetwonurkowie natykali się na strome skarpy i głębokie zapadliska. - Różnice wysokości były tak duże, że w ziemi można by schować trzypiętrowy budynek - opisuje Rokus.
Mijali grzybiarzy, całe rodziny.
Obszar poszukiwań, zawężony rzekami, podzielili na pięć sektorów. W środę (19 października) przeszukali ostatni sektor, prowadzący w stronę fabryki w Kluczach. Tam - około godziny 13 - znaleźli ciało mężczyzny, który miał przy sobie dokumenty zaginionego 76-latka.
- Przemierzył cały las. Od miejsca ostatniego logowania swojego telefonu pokonał 1800 metrów. Prawdopodobnie szedł w stronę światła na wysokim kominie fabryki w Kluczach, widocznego z daleka. Utknął w wysokiej trawie na mokradłach - mówił Bartłomiej Osmólski, rzecznik policji w Dąbrowie Górniczej.
76 latek miał 100 metrów do betonowego ogrodzenia fabryki, 600-700 metrów do najbliższego przystanku.
Możliwe, że upadł z wyczerpania. Miał wszczepiony rozrusznik serca, o czym informowała policja, podając rysopis zaginionego. Przyczyny śmierci wykaże sekcja zwłok.
Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: Maciej Rokus