- Rzadko się zdarza, aby sąd dysponował takim prostym materiałem dowodowym - mówił sędzia o filmiku, który przedstawia interwencję policji wobec dwójki rodziców. Przeszli w miejscu niedozwolonym przez ruchliwą trasę z dziećmi, a potem "kpili z policjantów", którzy próbowali ich wylegitymować, wreszcie siłą zostali przetransportowani do komisariatu. Całą interwencję rejestrowali i na podstawie tego wideo zostali skazani.
Sąd Rejonowy w Częstochowie skazał we wtorek Joannę B. i Roberta R. za szarpanie, kopanie i wulgarne wyzywanie dwóch policjantów. Jak wskazał sędzia, oskarżeni naruszyli nietykalność cielesną i znieważyli policjantów, chcąc zmusić ich do zaniechania czynności służbowej.
Za karę oboje przez 10 miesięcy - po 30 godzin w każdym miesiącu - mają wykonywać nieodpłatnie prace na cele społeczne. Muszą także przeprosić publicznie policjantów, wpłacić tysiąc złotych na rzecz funduszu pokrzywdzonych i 5 tysięcy złotych na rzecz oskarżycieli posiłkowych z tytułu ustanowienia pełnomocnika.
Do zdarzenia doszło w maju 2017 roku. Oskarżeni sami stworzyli główny dowód przeciw sobie. Ale do końca się nie przyznają.
Nagranie
- Rzadko się zdarza, żeby sąd dysponował takim prostym dowodem - mówił sędzia Mateusz Matuszewski o filmiku, który oskarżeni nagrali własnym telefonem. - Mamy nagranie, które mówi wszystko i nie ma powodów, by sąd dał wiarę oskarżonym.
Jak dodał, wyrok, który wydał we wtorek, jest ważny także dlatego, że pokazuje, jak daleko może posunąć się obywatel, negując działania policji.
Sędzia przypomniał, co było źródłem przestępstwa, o które została oskarżona para. Było to inne ich przewinienie. - Przechodzili przez ulicę tam, gdzie nie powinni, z dziećmi, tuż przed jadącym radiowozem - opowiadał sędzia.
Jak podkreślił, policjanci byli zobowiązani zainterweniować - poszli na osiedle za parą z dziećmi i tam próbowali ich wylegitymować. - Gdyby nie bardzo negatywne nastawienie psychiczne do tej interwencji oskarżonych, to my byśmy się na tej sali nie spotkali, bo nikomu nie zależało, żeby oskarżonych jakoś dotkliwie karać - mówił sędzia.
Dalej odwoływał się do filmu, który każdy mógł obejrzeć w internecie, bo autorzy sami go tam opublikowali. - To oskarżeni eskalowali konflikt, kpili sobie z policjantów. Podawali w wątpliwość nawet nie tyle samo popełnienie wykroczenia, co kompetencje funkcjonariuszy, trywializowali całe zdarzenie. Używali przemocy i gróźb. A policjanci byli bardzo spokojni, co sąd zdziwiło. Byli bardzo długo spokojni - zaznaczył sędzia Matuszewski.
Ale w końcu, kiedy oskarżeni nie stosowali się do próśb i poleceń, musieli użyć siły. Sędzia podkreślał wielokrotnie, że zadziałali legalnie, tak jak byli do tego uprawnieni, zatrzymując i konwojując oskarżonych do radiowozu. Tu kończy się nagranie, w którym sędzia znalazł motyw i zamiar oskarżonych. Dalej są zeznania.
Oczekiwanie na świadka
Zeznania policjantów - jak mówił sędzia - pokrywają się z nagraniem z telefonu, a postronni świadkowie nie wnieśli nic.
- Sąd prawie rok szukał świadka obrony, który miał coś szokującego, wywracającego tezy dowodowe aktu oskarżenia powiedzieć. Niestety, niczego się od tego świadka nie doczekaliśmy. Wręcz powiedział takie zdanie, że on do zachowania się policji nie ma żadnych zastrzeżeń - mówił sędzia.
Przyznał, że linia obrony była trudna, bo trzeba było przywoływać zdarzenia, które dla sądu nie miały znaczenia - że po zatrzymaniu rodziców na ulicy pozostało dziecko.
- Nie ma się co dziwić, że dziecko się popłakało. To nie jest powszechne zjawisko, że idziemy na spacer i kończymy na komendzie. Ale to nie policjanci sprokurowali tę sytuację, ale sami oskarżeni pozbawili się możliwości opieki nad dziećmi - mówił sędzia.
Na koniec powiedział, że sąd dłużej niż nad materiałem dowodowym, zastanawiał się nad tym, jaka powinna być kara dla oskarżonych. Stwierdził, że symboliczne ograniczenie wolności, publiczne przeprosiny i medialny przekaz, jak się ta sprawa zakończyła, będzie dla nich wystarczającą nauczką.
Autor: mag/ks/kwoj / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne