Mirosław Jamro ponad 10 lat był lokalnym dziennikarzem w Bielsku-Białej, prowadził rubrykę o służbach mundurowych. Pisał i fotografował. Zdobywał informacje na miejscu wypadków i przestępstw, wypytując świadków, strażaków, ratowników, policjantów. Prokuratura w Sosnowcu postawiła mu zarzuty podżegania policjantów do ujawnienia tajemnicy. Dziennikarza broni Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
Śledztwo, w którym zarzuty usłyszał dziennikarz z Bielska-Białej Mirosław Jamro (wyraził zgodę na publikację nazwiska i wizerunku), prowadzi Prokuratura Okręgowa w Sosnowcu. Jak mówi jej rzecznik Waldemar Łubniewski, jest to "duża sprawa policyjna". Poza dziennikarzem podejrzanych jest kilkunastu policjantów.
- Przedmiotem śledztwa są zachowania funkcjonariuszy policji, polegające na przekroczeniu uprawnień poprzez odstąpienie od ukarania mandatem karnym oraz nałożenia punktów karnych na sprawcę wykroczenia drogowego, na skutek bezprawnie wydanego polecenia, jak również - i to jest drugi wątek - przekroczenia uprawnień poprzez ujawnienie osobie nieuprawionej informacji stanowiącej tajemnicę prawnie chronioną, które funkcjonariusze uzyskali w związku z wykonywaniem czynności służbowych – mówi Łubniewski.
Jamro usłyszał dwa zarzuty.
- Dotyczą podżegania funkcjonariuszy komendy policji w Bielsku-Białej do dokonania przestępstw przekroczenia uprawnień, to jest do ujawnienia osobie nieuprawnionej, czyli Mirosławowi J., informacji stanowiących tajemnice prawnie chronione, które funkcjonariusze uzyskali w związku z wykonywaniem czynności służbowych, a które to informacje były następnie publikowane na łamach prasy – przytacza Łubniewski.
Pierwszego przestępstwa dziennikarz miał się dopuścić 6 lipca 2020 roku. Drugie ma charakter ciągły, to znaczy karalne zachowanie miało powtórzyć się kilka razy w krótkich odstępach czasu między 26 lutego a 27 marca 2021 roku. Zarzuty zostały postawione w czerwcu tego roku.
"Zawsze pytałem w ten sam sposób"
Mirosław Jamro nie może opowiadać o samych zarzucanych mu przestępstwach – tak usłyszał w trakcie przesłuchania w prokuraturze i potwierdza to Łubniewski. - Jako podejrzanemu nie wolno mu ujawniać przebiegu śledztwa – mówi prokurator.
Jamro opowiedział nam o swojej pracy. Był dziennikarzem ponad 10 lat. Fotografował, zbierał informacje, pisał. Ostatnio w mediach, związanych z Bielskiem-Białą: Radio Bielsko, Kronika Beskidzka, beskidzka24, bielsko.biała.pl.
W tym ostatnim portalu, w 2014 roku, z jego inicjatywy powstała rubryka Na sygnale. Miała być związana z pracą służb mundurowych, pogotowiem ratunkowym, strażą pożarną, policją, dotyczyć imprez, wypadków, przestępstw.
Jak mówi Jamro, przy okazji każdego zdarzenia rozdawał wizytówki. Dlatego z czasem bardzo szybko dowiadywał się o zdarzeniu. - Dzwoniło do mnie pięć osób, że coś się stało, a w trakcie dojeżdżania na miejsce kolejne trzy - wspomina dziennikarz.
Docierał na miejsce samochodem, rowerem, czasem na piechotę. Gdy był to na przykład pożar – często jeszcze w trakcie akcji gaszenia. – Rozmawiałem na miejscu z osobami, z którymi się dało rozmawiać. Z poszkodowanymi, z funkcjonariuszami różnych służb. Nie było tak, że mieli jakiś oficjalny zakaz udzielania informacji. Nie czekałem, aż wypowie się rzecznik prasowy. Zresztą, gdy wypadek był w nocy, rzecznicy nie byli dostępni. Do kolizji w ogóle nie jeździli. A mi chodziło o to, żeby mój przekaz był szybki i szczegółowy. Moje artykuły były rozbudowane, nie ograniczały się do ogólnikowej informacji. Nie siedziałem przy kawie za biurkiem, kopiując komunikaty policyjne. 98 procent informacji pozyskiwałem sam – mówi Jamro.
Jak przyznaje, zdarzało się, że funkcjonariusze odsyłali go do rzecznika prasowego. – Wtedy odpuszczałem. Nie było mowy o żadnych łapówkach, gadżetach. Zawsze pytałem w ten sam sposób, o okoliczności. Dlatego jestem zaskoczony zarzutami. Starałem się pisać rzetelnie – mówi.
We wrześniu zeszłego roku zrezygnował z pracy dziennikarza.
- Byliśmy bardzo zaskoczeni zarzutami. Nie wierzę, żeby pan Mirosław dawał komuś łapówki w celu pozyskiwania informacji. Zawsze rzetelnie wykonywał swoją pracę – mówi Mirosław Galczak, prezes wydawnictwa Prasa Beskidzka, do którego należy serwis bielsko.biala.pl.
Gdzie jest granica między pytaniem a nakłanianiem
Pytamy Waldemara Łubniewskiego, na czym miało polegać podżeganie policjantów przez dziennikarza. Prokurator nie udziela informacji. – Pracujemy na materiałach niejawnych, sprawa jest na etapie gromadzenia dowodów - wyjaśnia.
Podaje przykład. Jak mówi, każde postępowanie prokuratorskie ma dwa etapy: przedprocesowe i procesowe. Na pierwszym etapie policjanci mają dostęp do różnych baz danych uczestników postępowania: ich miejsca zamieszkania, karalności, pojazdów.
- Powiedzmy, że sprawa dotyczy mnie. Nie można - w moim rozumieniu – nalegać, podżegać, nakłaniać policjanta, żeby sprawdził, jakim samochodem jeździ prokurator, czy był karany, gdzie mieszka. Z podobnymi zachowaniami związane są zarzuty dla dziennikarza – mówi Łubniewski.
- Jako dziennikarz nie mam prawa wypytywać policjanta, gdzie mieszka Waldemar Łubniewski? Czy też to policjant powinien wiedzieć, co może powiedzieć, a czego nie, a dziennikarz może pytać o wszystko? – dopytujemy.
- Co innego jest pytać, a co innego nakłaniać – odpowiada prokurator.
Pytamy dalej: gdzie jest granica między pytaniem a nakłanianiem? Gdybym przekonywała policjanta: niech mi pan powie, gdzie mieszka prokurator, bo ujawnienie tego leży w interesie społecznym – czy to jest nakłanianie?
- Nakłanianie to trochę dalej – mówi Łubniewski. – Proszę pamiętać, że druga strona – policja, też usłyszała zarzuty – przypomina.
"Dziennikarz ma prawo pytać, a osoba pytana ma prawo nie odpowiedzieć"
- Granica między pytaniem a nakłanianiem do odpowiedzi jest nieostra. Nawet w przypadku zabójstwa, żeby doszło do nakłaniania, sprawca musi coś zrobić, niż tylko wypowiedzieć zachętę, sugestię – mówi Mikołaj Małecki z Katedry Prawa Karnego na Uniwersytecie Jagiellońskim.
- Sytuacja dziennikarza jest specyficzna, bo ten zawód czasami wymaga, że trzeba rozmówcę docisnąć, by uzyskać informację. Nie można mówić o nakłanianiu, jeśli dziennikarz ponawia pytanie, ponagla do odpowiedzi, argumentuje, dlaczego ktoś powinien mu odpowiedzieć. Nie można w takiej sytuacji mówić o karalnym zachowaniu, bo to by bardzo zamrażało możliwość działania dziennikarskiego – podkreśla karnista.
- Ewidentnie musiałby dziennikarz zrobić coś więcej poza formułowaniem pytań, na przykład zaproponować: zapłacę panu, jak udzieli mi pan informacji zastrzeżonych, albo jakieś korzyści osobiste: nie będę o panu pisać źle, jak mi pan powie, co się działo za zamkniętymi drzwiami, wejść w taki układ - wyjaśnia.
- Dziennikarz musi zadawać pytania, na tym polega jego zawód. Od osoby pytanej, w tym przypadku od policjanta zależy, czy przekaże informacje. To policjant musi wiedzieć, czy są to informacje objęte tajemnicą. Dziennikarz nie musi tego wiedzieć, zwłaszcza że prokurator ma swobodę decydować, co ujawnić, a co nie. Nie można nakładać większych obowiązków na pytającego niż na pytanego, bo dochodzimy do absurdu, że samo formułowanie pytania staje się przestępstwem – zauważa Małecki.
Jak mówi, "dziennikarz ma prawo pytać, a osoba pytana ma prawo odmówić odpowiedzi". - Tą relacją nie powinno się interesować prawo karne, zwłaszcza jeśli mówimy o dziennikarzu, który przygotowuje w ten sposób materiał w ramach swojej działalności zawodowej - mówi.
Inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby dziennikarz spotkał się z policjantem prywatnie, przy ognisku i z ciekawości wypytywał go, co tam się stało w pracy. Ale wtedy – jak zaznacza prawnik – mielibyśmy ewentualnie do czynienia z łamaniem standardów etycznych. Bo specyfika tego zawodu polega na tym, że dziennikarzem jest się przez 24 godziny na dobę.
- Jeśli ze strony osoby pytającej nie ma przekupstwa, gróźb, szantażu, to nie ma nakłaniania, podżegania osoby pytanej do odpowiedzi – podsumowuje Małecki.
Zadawanie pytań to kluczowy element pracy dziennikarskiej
Od dnia przesłuchania Mirosława Jamro w prokuraturze jego sprawą interesuje się Andrzej Andrysiak, szef Stowarzyszenia Gazet Lokalnych. - Jeśli w tej sprawie nie ma niczego, co związane jest z przekazywaniem korzyści majątkowej, zaproszenia na kolację, do teatru, czy z formą przemocy, a wiemy, że niczego takiego nie było, to nie rozumiemy, nie wyobrażamy sobie, jaki inny sposób nakłaniania policjantów do przekazywania informacji mógłby być karalny – mówi publicysta. - On tylko jeździł na wypadki, miał dobre kontakty z ludźmi, miał dobre informacje, był zawsze na miejscu i pytał – dodaje Andrysiak.
Jego zdaniem, to próba zastraszenia redakcji i dziennikarza.
Sprawą Jamro zainteresowała się także Helsińska Fundacja Praw Człowieka. – Jesteśmy w kontakcie z dziennikarzem. Zapewnimy mu pomoc prawną. Będzie reprezentowany przez obrońcę, działającego pro bono na prośbę naszej fundacji – mówi Konrad Siemaszko, prawnik Fundacji. – Ściganie za wykonywanie obowiązku zawodu dziennikarza, jakim jest zbieranie informacji, czyli zadawanie pytań to niebezpieczny precedens, który uderza w jeden z kluczowych elementów pracy dziennikarskiej – dodaje Siemaszko. – Trudno mi sobie wyobrazić, żeby zadawanie pytań mogło narażać na odpowiedzialność karną. Dziennikarz pyta, żeby opinia społeczna była dobrze poinformowana.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: bielsko.biala.pl