Jest nowy zarzut w sprawie katastrofy pod Szczekocinami. Według śledczych dyżurny ruchu sfałszował godzinę zamknięcia toru kolejowego tuż po wypadku. Wcześniej zarzut ten usłyszała też dyżurna z drugiego posterunku. W poniedziałek mijają dwa lata od tragedii kolejowej, w której w wyniku czołowego zderzenia pociągów zginęło 16 osób, a ok. 100 odniosło obrażenia.
Śledztwo ws. katastrofy prowadzi częstochowska Prokuratura Okręgowa. Postępowanie jest obecnie przedłużone do czerwca tego roku. Jednak dopiero niedawno w sprawie pojawiły się nowe wątki.
Według śledczych, dyżurny ze Starzyn, Andrzej N., miał dopuścić się sfałszowania kolejowej książki ruchu. Wcześniej, bo już w grudniu, ten sam zarzut usłyszała dyżurna ze Sprowy, Jolanta S.
Prokuratura zdobyła nagrania, z których wynika, że dyżurni kontaktowali się ze sobą po wypadku, korzystając z telefonicznej linii kolejowej i uzgadniali, co mają zrobić. - Nowe ustalenia śledczych wskazują, że oboje mieli wpisać późniejszą godzinę zamknięcia toru i poświadczyć tym samym nieprawdę - tłumaczy Tomasz Ozimek, rzecznik Prokuratury w Częstochowie.
Oboje odmawiają składania zeznań.
Wcześniej zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy
Do tej pory w toku śledztwa dyżurni ruchu ze Starzyn i Sprowy usłyszeli też zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy, za co grozi osiem lat więzienia.
Dyżurny ze Starzyn, według prokuratury, doprowadził do skierowania pociągu Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor, co spowodowało czołowe zderzenie z drugim składem. Dyżurna ze Sprowy - według śledztwa - wydała zezwolenie na wjazd pociągu relacji Przemyśl-Warszawa na tor, po którym jechał już pociąg z Warszawy do Krakowa. Zdaniem prokuratury dyżurna nie sprawdziła, jaka jest przyczyna zajętości toru, co było jej sygnalizowane przez system kontroli ruchu.
Andrzej N. po katastrofie, ze względu na stan zdrowia, spędził kilka miesięcy w szpitalu psychiatrycznym. Według opinii zespołu biegłych psychiatrów i psychologa, którzy przez dwa miesiące obserwowali N. w Szpitalu Psychiatrycznym w Lublińcu, dyżurny w chwili katastrofy był poczytalny, dlatego może odpowiadać karnie.
Wizja lokalna po katastrofie:
Mijają dwa lata od tragedii pod Szczekocinami
Choć dokładna rocznica tragedii mija w poniedziałek, rocznicowe uroczystości odbywały się dzień wcześniej. W niedzielę przed południem w kościele pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Goleniowach została odprawiona msza św. w intencji ofiar. Uczestniczyli w niej bliscy ofiar, uczestnicy akcji ratowniczej, przedstawiciele spółek kolejowych i lokalnych władz. Później w pobliskich Chałupkach, przy upamiętniającym ich pomniku, zostały złożone kwiaty i zapalone znicze. Pomnik stoi kilkaset metrów od miejsca tragedii, przy domu sołtys Chałupek.
To właśnie mieszkańcy Chałupek i innych okolicznych wsi jako pierwsi ruszyli z pomocą, gdy usłyszeli huk zderzających się pociągów. Wyciągali z wagonów poszkodowanych, przynosili koce i gorącą herbatę lub po prostu trzymali uwięzionych w wagonach za rękę i pocieszali. Chwilę później na miejscu katastrofy pojawiła się straż pożarna, karetki pogotowia i policja.
Służby kryzysowe wojewody śląskiego o katastrofie dowiedziały się po godz. 21 od pogotowia w Zawierciu. Przed godz. 22 w akcję ratowniczą zaangażowano już 30 karetek, na miejsce skierowano też śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Strażacy przez wiele godzin przeszukiwali zniszczone wagony, poszukując poszkodowanych. Akcję poszukiwawczą zakończono w poniedziałek 5 marca.
Kilka godzin po tragedii na miejscu katastrofy pojawił się premier Donald Tusk wraz z grupą ministrów. Miejsce katastrofy odwiedził też prezydent Bronisław Komorowski, który ogłosił dwudniową żałobę narodową.
We wsi Chałupki powstał pomnik ku czci ofiar katastrofy:
Na jednym torze
Do katastrofy doszło w sobotę wieczorem 3 marca 2012 r. niedaleko Zawiercia - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Zderzyły się czołowo pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa. Katastrofy nie przeżyło 16 osób, rannych było w sumie ok. 50.
Z przesłanej prokuraturze opinii specjalistów z zakresu kolejnictwa wynika, że pociąg relacji Warszawa-Kraków na krótko przed katastrofą jechał 100 km/h. 400 metrów przed zderzeniem rozpoczął manewr hamowania, w chwili zderzenia miał prędkość 40 km/h. Skład relacji Przemyśl-Warszawa jechał 98 km/h i w ogóle nie zaczął hamować. Biegłym nie udało się ustalić, dlaczego tak się stało.
Do katastrofy kolejowej doszło we wsi Chałupki pod Szczekocinami:
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: jsy/i / Źródło: TVN24 Katowice/ PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24