Ulica w Berlińskim Wilmersdorf, na niej leży kobieta. Przed nią mężczyzna, trzyma w rękach dziecko z długą pępowiną. Taki obrazek, na pierwszy rzut oka pochodzący z interaktywnej usługi Google, obiegł Internet. Teraz portale internetowe prześcigają się w spekulacjach o pochodzeniu tajemniczej fotografii.
Zdjęcie zostało wykonane na ulicy Hubertusallee - to wiadomo na pewno. Oryginał, który pojawił się w internecie miał charakterystyczne elementy do nawigacji z Google Maps (mapy Google). Rozmazano też rejestracje samochodów i twarze osób - tak jak zawsze w usłudze "widok ulicy" (usługa polegająca na trójwymiarowym widoku ulic, oparta o fotografie wykonywane specjalnym samochodem przez firmę Google).
Znak zapytania...
Portal telegraph.co.uk pisząc o nietypowym ujęciu początkowo nie miał wątpliwości o pochodzeniu fotografii. W końcu samochody Google już nie raz fotografowały nietypowe zdarzenia - nagich ludzi czy mężczyznę z głową konia.
Na niemieckim portalu Gizmodo (zajmującym się nowymi technologiami) napisał jednak pewien mieszkaniec okolicy. Podważając pewność w oryginalne pochodzenie zdjęcia.
- Niedaleko od tego miejsca jest szpital. Tam nikt nie słyszał o porodzie na ulicy - pisze.
Marketing wirusowy?
Co więcej, internauta pisze, że w domu przed którym odbywa się akcja, znajduje się agencja reklamowa, "która nic o porodzie nie wie".
Jedno jest pewne - na Google już nie znajdziemy cudu narodzin z Berlina. Co nie jest akurat dziwne - firma często wymienia kontrowersyjne ujęcia.
Według Gizmodo to jednak właśnie agencja reklamowa w tle może wiedzieć na temat porodu najwięcej. Czy to element kampanii wirusowej w internecie?
Źródło: tvn24.pl, telegraph.co.uk, gizmodo.com
Źródło zdjęcia głównego: gizmodo.com