Wylegiwanie się na plaży, piknik z balonami, regaty – tak Australijczycy obchodzą swoje najważniejsze święto narodowe: rocznicę powstania pierwszej kolonii na kontynencie. Mniej powodów do radości mają Aborygeni.
Polacy, którym święto narodowe najczęściej kojarzy się z porywistym listopadowym wiatrem i oficjelami podnoszącymi kołnierze płaszczy podczas składania kwiatów na grobie Nieznanego Żołnierza, mogą tylko pozazdrościć Australijczykom. Ci swoje największe święto mają 26 stycznia, na antypodach - sam środek lata. Całe rodziny wyległy na plaże, by w wolny dzień prażyć się na słońcu, kąpać w ciepłym oceanie i obserwować atrakcje, jakie przygotowały władze.
Nad Sydney poszybowały wypełnione gorącym powietrzem balony, a w zatoce odbyły się coroczne regaty. Miasto świętuje 220 rocznicę powstania pierwszej europejskiej osady w Port Jackson. Była to kolonia karna, a założył ją kapitan Arthur Phillip.
Nie wszyscy jednak mają powody do radości. Dla rdzennych mieszkańców kontynentu, Aborygenów, nie jest to radosna data. Europejscy koloniści odebrali im rodzinne ziemie na wybrzeżach i zepchnęli do dużo mniej gościnnego interioru. Przez większość historii australijskiego państwa Aborygeni byli obywatelami drugiej kategorii.
To dla nich na niebie nad Sydney pojawił się ogromny napis „Przepraszamy”. Aborygeni odprawili też nad zatoką tradycyjną ceremonię.
Źródło: APTN
Źródło zdjęcia głównego: APTN\EPA