Skoczył z 41 km, pobił rekord Baumgartnera. "Zobaczyłem ciemność przestrzeni"

1322 km/h - to prędkość, jaką osiągnął wiceprezes Google'a Alan Eustace. 57-latek wystartował w Roswell w stanie Nowy Meksyk, balonem helowym. Na wysokości 41 kilometrów został od niego odczepiony i poddał się swobodnemu spadaniu. - To było piękne. Zobaczyłem ciemność przestrzeni, warstwy atmosfery, których nigdy wcześniej nie widziałem - opowiadał człowiek, który jako drugi na świecie przekroczył prędkość dźwięku będąc poza samolotem.

Dwa lata temu rekord świata ustanowił Austriak Felix Baumgartner, który skoczył z niespełna 40 km wysokości.

Lot ku ziemi trwał 15 minut

W organizację niezwykłego przedsięwzięcia zaangażowany był sztab specjalistów. Przez trzy lata grupa naukowców projektowała specjalny skafander z systemem podtrzymującym życie i spadochron oraz opracowywała technikę balonową.

Alan Eustace wystartował w Roswell, w stanie Nowy Meksyk. Dzięki specjalnemu balonowi z helem, z prędkością 30 km/h wzniósł się w stratosferę. Tam, na wysokości ponad 41 km miniładunki wybuchowe przerwały liny łączące Eustace'a z balonem. Mężczyzna zaczął spadać.

Jego lot ku ziemi trwał 15 minut, z czego 4,5 minuty stanowiło spokojne spadanie. W szczytowym momencie Eustace przekroczył prędkość 1300 km/h.

"Zobaczyłem ciemność przestrzeni"

4,5 minuty przed spodziewanym zbliżeniem się skoczka do ziemi zespól techniczny, który czuwał nad przebiegiem skoku, uaktywnił specjalnie zaprojektowaną nić z włókna węglowego. Była ona zamocowana do głównego spadochronu, który miał sprowadzić Alana Eustace bezpiecznie na ziemię, w określonym promieniu od miejsca, z którego wystartował.

- To było jak dzika, dzika przejażdżka - stwierdził po wylądowaniu na ziemię. - Zobaczyłem ciemność przestrzeni, warstwy atmosfery, których nigdy wcześniej nie widziałem - dodał.

Wyczynu nie sponsorowały żadne firmy. Eustace odmówił nawet Google'owi, w którym jest zatrudniony. Nie chciał medialnego rozgłosu i tego, by jego skok marzeń był potraktowany jako akcja marketingowa.

Autor: jl//rzw / Źródło: New York Times

Czytaj także: