O ich istnieniu wcześniej mało kto słyszał. Wszystko się zmieniło, gdy nosacze sunadyjskie stały się bohaterami memów. Polacy pokochali małpy z charakterystycznymi długimi nosami i ochrzcili je "typowym Januszem" i "typową Grażyną". Czytali o nich artykuły, sprawdzali, gdzie można je zobaczyć. Fenomenem tych małp zajęli się nawet naukowcy i mówią: nosacz dotarł do Kowalskiego, można to wykorzystać w dobrym celu.
On ma zwisający nos w kształcie ogórka. Ona trochę krótszy, zadarty ku górze. Mieszkają na Borneo w lasach deszczowych. To ponad 10 tysięcy kilometrów od Polski. Do Europy raczej "nie zaglądają". Nie ma tu dla nich sprzyjających warunków. Nie pojawiają się w bajkach, nie są bohaterami filmów.
Na ich widok raczej nie powiesz: jaka słodka małpka! A jednak mają w sobie to coś, co sprawiło, że kilka lat temu memy z ich podobizną i humorystycznymi dopiskami podbiły serce statystycznego Kowalskiego.
Fenomen nosaczy sundajskich w Polsce zainteresował nawet naukowców, którzy przeprowadzili poważne badania o śmiesznych obrazkach z tymi małpami.
Pomysłodawczynią badań jest dr Magdalena Lidia Lenda z Instytut Ochrony Przyrody PAN.
Od "zabijania czasu" do badań
Memy z podobizną nosacza sunadyjskiego zaczęły się pojawiać w 2016 roku. Ich twórcy wykorzystywali podobizny zarówno samców, jak i samic. Bardzo często nadawali im imiona lub role społeczne. Tak powstały śmieszne obrazki z "typowym Januszem", jego żoną "typową Grażyną/Halyną", ich dziećmi Dżesiką i Pjoterem oraz z "typowym somsiadem" (pisownia oryginalna – przyp. red.).
- Kiedy te memy zyskiwały popularność w social mediach akurat nie było mnie w Polsce. Miałam staż naukowy w Australii. Ze względu na różnicę czasu, zawsze, gdy chciałam porozmawiać z bliskimi musiałam trochę poczekać aż Polska "się obudzi". Jakoś ten czas trzeba było "zabić", więc sprawdzałam, czym w sieci żyją teraz Polacy. Tak trafiłam na nosacza sundajskiego – opowiada Magdalena Lidia Lenda.
- Rozbawił?
- Najpierw rozbawił, potem zainteresował. Przyjrzałam się polskim profilom w całości poświęconym nosaczom. Szybko zyskiwały popularność. Porównałam to z materiałami publikowanymi przez duże fundacje zajmujące się ochroną zwierząt, które w swych działaniach wykorzystywały wizerunek tak lubianych zwierząt jak pandy, wilki, czy misie koala. Okazało się, że nosacz wyprzedził je w "rankingach popularności". Ponadto im dłużej trwała moda na nosacze tym częściej w komentarzach pod zdjęciami dyskutowano o ich sytuacji w Borneo, o kłusownictwie, o zagrożeniu jakim dla małp jest wycinka lasów pod uprawę palm olejowych. I to był wątek warty badań – mówi Lenda.
Małpa, która "sięgnęła" do kieszeni Kowalskiego
Badaczka opowiedziała o swoich spostrzeżeniach kolegom po fachu. Zaczęły się badania.
- Przede wszystkim skorzystaliśmy z narzędzi internetowych takich jak Google Trends, Google Search i analiz Facebooka – wylicza Lenda.
Dzięki Google Trends naukowcy sprawdzili jak często w danym czasie Polacy poszukiwali najróżniejszych informacji o nosaczach lub po prostu ich zdjęć. Porównali to do wyszukiwań najpopularniejszych małp na świecie, takich jak orangutan, goryl oraz do najpopularniejszych zwierząt na świecie - według innych badań – koali i pandy. Okazało się, że w Polsce nosacze wygrywają.
W Google Search sprawdzili liczbę materiałów poświęconych tym małpom, które pojawiły się w internecie i porównali ją z liczbą materiałów o typowych, popularnych zwierzętach. - Okres, w którym informacji publikowano najwięcej pokrywał się ze szczytem popularności tych zwierząt w Polsce. Sprawdziliśmy też liczbę wpisów, komentarzy i polubień memów z nosaczami na Facebooku. Potem korzystając z zaawansowanej statystyki przeanalizowaliśmy cały materiał - mówi Lenda.
Wyniki badań zostały właśnie opublikowane w znanym czasopiśmie Conservation Biology.
Pokazują one, że zainteresowanie memami z nosaczem w mediach społecznościowych miało wpływ na wzrost zainteresowania też innymi pozornie nieatrakcyjnymi gatunkami, jak uakari czy rokselana. A co ciekawe, przekładało się też na wymierną pomoc dla nosacza.
- Wtedy, gdy zainteresowanie memami z małpami było największe, część osób zdecydowała się przekazać darowizny na zwierzęta, o których istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. To nie są duże liczby, bo zbiórki prowadziły osoby prywatne, a nie fundacje, które cieszą się społecznym zainteresowaniem i zaufaniem. Akcję wsparło 218 osób, które łącznie wpłaciły 2,3 tys. zł. Gdyby w tamtym momencie któraś z fundacji się zaangażowała w takie działania wynik mógłby być znacznie lepszy – mówi Lenda.
Nosacze stały się popularne. Trafiły do świadomości wielu osób. Jaka płynie z tego lekcja?
- Taka, że warto podpatrywać trendy w internecie i oddolne inicjatywy, bo można je przekuć w pomoc zagrożonym gatunkom zwierząt. Te badania pokazują też, że zebranie środków na ratowanie mało popularnych zwierząt jest możliwe i, że wcale nie trzeba uciekać się do utartych schematów marketingowych takich jak pokazywanie zdjęć cierpiących zwierząt. Taki przekaz ma oczywiście swoich odbiorców, ale nie do wszystkich trafia. I o tę część warto powalczyć – tłumaczy pomysłodawczyni badań.
Autorzy badań: Magdalena Lenda i Piotr Skórka (Instytut Ochrony Przyrody PAN), Dawid Moroń (Instytut Systematyki i Ewolucji Zwierząt PAN), Błażej Mazur (Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie), Piotr Tryjanowski (Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu), William Sutherland (Uniwersytet w Cambridge), Erik Meijaard, Hugh Possingham i Kerrie Wilson (Uniwersytet w Queensland).
Źródło: TVN24/TOTERAZ
Źródło zdjęcia głównego: Peter Gronemann- Proboscis Monkey/Wikipedia CC BY 2.0