Rząd nie chce na razie żadnych zmian w ustawie ograniczającej niedzielny handel. - Miał być armagedon. Miała być porażka w handlu detalicznym, a wszystkie dane, które zaprezentowaliśmy w raporcie wskazują jasno, że rok 2018 był rekordowy dla sektora handlu detalicznego w każdym segmencie - powiedziała w czwartek Jadwiga Emilewicz, szefowa resortu przedsiębiorczości i technologii. Eksperci zwracają jednak uwagę, że sytuacja małych sklepów będzie coraz trudniejsza.
Jak dodano, w sektorze handlu detalicznego rok 2018 był najlepszy od blisko 10 lat pod względem wartości sprzedaży. Sytuacja mniejszych placówek jest wprawdzie coraz trudniejsza, jednak wynika to z trendów obserwowanych w Polsce od dwudziestu lat. Chodzi m.in. o ekspansję dyskontów i spadek liczby ludności na terenach wiejskich.
- Nie ma przesłanek do tego, żeby teraz zmieniać przepisy - przekonywała w środę w Sejmie rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska.
"Miała być porażka"
- Miał być armagedon. Miała być porażka w handlu detalicznym, a wszystkie dane, które zaprezentowaliśmy w raporcie wskazują jasno, że rok 2018 był rekordowy dla sektora handlu detalicznego w każdym segmencie: mikro, małe, średnie i duże formaty. - mówiła w czwartek w rozmowie z dziennikarzami szefowa resortu przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz.
- Rok do roku rzeczywiście znika około 3 tysięcy mikro i małych punktów sprzedaży detalicznej. W ubiegłym roku ta tendencja nie przyspieszyła. Wręcz przeciwnie, niektóre sklepy się likwidują, ale bardzo wiele powstaje nowych. Widzimy to w REGON-ach - podkreśliła minister.
"Sytuacja nie jest ciekawa"
Katarzyna Włodarczyk-Niemyjska ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, odnosząc się do rekordowego roku w handlu detalicznym, stwierdziła, ze "mieliśmy po prostu świetną koniunkturę". - I to jest bardzo ważny aspekt. Handel (w ubiegłym roku) świetnie się rozwijał - zauważyła na antenie TVN24.
- W raporcie zostało pokazane, że te małe sklepy niby zyskały, ale jest też kolejna tabelka wskazująca, że wzrost wielkich sieci handlowych, po wprowadzeniu tej ustawy jest gigantyczny. Dla małych podmiotów sytuacja nie jest ciekawa. Jest to bardzo trudny moment - dodała.
Według raportu ministerstwa wartość sprzedaży dóbr szybkozbywalnych, w tym żywności, w 2018 roku wzrósł w skali kraju o 5,6 proc. Jednak w przypadku najmniejszych placówek było to 2,4 proc., podczas gdy w przypadku dyskontów - 7,5 proc., średnich sklepów - 11,9 proc., a na stacjach benzynowych - 19,2 proc.
Katarzyna Włodarczyk-Niemyjska przywołała też badania, z których wynika, że w marcu zeszłego roku 30 procent obywateli było niezadowolonych z wprowadzenia ustawy ograniczającej handel w niedziele. - Pod koniec roku było już 51 proc. niezadowolonych, a teraz jest 60 proc. (...) Dokładnie taka sama sytuacja była na Węgrzech i tam wycofano się przez niezadowolenie społeczne - mówiła Włodarczyk-Niemyjska.
"Nie tędy droga"
Dyrektor Polskiej Izby Handlu Maciej Ptaszyński, komentując rządowy raport, stwierdził w TVN24 BiS, że zakaz handlu "nie jest narzędziem do ratowania segmentu małych i średnich sklepów do 300 metrów kwadratowych".
- Nie tędy droga. Ważne są zupełnie inne rzeczy, żeby one mogły nawiązać walkę konkurencyjną z najpotężniejszymi graczami, z dyskontami - powiedział.
Dodał, że zakaz handlu "tak naprawdę w dużym stopniu zintensyfikował działania marketingowe dyskontów". - One sięgnęły po najostrzejsze narzędzie konkurowania, wydając w ubiegłym roku 700 milionów złotych na zmianę nawyków konsumenckich. Bo o to w tych wszystkich reklamach chodziło, żeby nauczyć ludzi robić zakupy w piątki, soboty, poniedziałki. I to się w dużym stopniu udało - podkreślił. - Jeżeli chodzi o te najmniejsze sklepy, które działają na zasadzie jednego z wyjątków przewidzianych przez ustawę, to tam, jeżeli sam właściciel stanie za ladą, można jeszcze coś zrobić - oznajmił Ptaszyński.
- Natomiast schody zaczynają się w momencie, gdy mamy (średniej wielkości) sklep, który nie może działać na podstawie wyjątków. Jedna osoba "nie ogarnie" dwóch kas i przestrzeni samoobsługowej. Nie da się jednocześnie stać na dwóch kasach, pilnować towaru w przestrzeni samoobsługowej i jeszcze donosić czegoś z zaplecza - dodał.
Jak zauważył dyrektor PIH, szefowie polskich sieci handlowych, zrzeszających średnie sklepy wskazują, że zakupy, które klienci robią w piątki, soboty czy poniedziałki kompensują co najwyżej połowę utraty niedzielnego obrotu. - Każda niedziela to jest około 1,5 proc. miesięcznego obrotu straty dla sklepów, które nie są w stanie być otwarte na zasadzie wyłączenia - dodał.
Mniej odwiedzających
Radosław Knap, dyrektor generalny Rady Centrów Handlowych, zwrócił uwagę, że raport przygotowany przez ministerstwo przedsiębiorczości w ogóle nie bierze pod uwagę sektora niespożywczego.
- Mówimy tutaj o nieruchomościach handlowych, w których pod jednym dachem działają zarówno duże podmioty jak i kilkadziesiąt bardzo małych. Chodzi o usługi, restauracje, punkty z manicure, lodziarnie i tak dalej. One tracą. Z naszych analiz wynika, że odwiedzalność w tego typu obiektach spadła średnio o około 7 milionów (osób) miesięcznie. Dla wielu z tych podmiotów to przekłada się bezpośrednio na wyniki - stwierdził. - Raport nie uwzględnia też tego, że w centrach handlowych jest 150 różnych placówek, większych - powyżej 300 metrów kwadratowych - i mniejszych, które korzystają z ruchu generowanego przez te duże. Przez to, że klienci nie przychodzą do dużych, bo nie mogą, to właściciele mniejszych punktów również nie prowadzą działalności i się nie rozwijają. To jest ograniczenie. Efekt synergii, jak mali mogą zyskiwać dzięki dużym, zupełnie został przez ten zakaz zablokowany - tłumaczył.
Co dalej z zakazem?
Ustawa o ograniczeniu handlu w niedziele i święta weszła w życie 1 marca 2018 roku. Na początku ograniczeniami były objęte dwie niedziele - pierwsza i ostatnia. Od styczna handel jest dozwolony w jedną niedzielę w miesiącu. Z kolei od 2020 roku zakaz handlu obejmie już wszystkie niedziele - za wyjątkiem jedynie ostatnich niedziel stycznia, kwietnia, czerwca i sierpnia, a także dwóch kolejnych niedziel poprzedzających Boże Narodzenie i w niedzielę przed Wielkanocą.
Według Macieja Ptaszyńskiego najlepszym rozwiązaniem byłoby "pozostanie przy tym, co było w zeszłym roku" (dwie niedziele bez handlu).
- To jest do pewnego stopnia rozsądny kompromis, dający szanse najmniejszym sklepom, które mogą się otwierać na zasadzie wyłączeń. Właściciel może sam stanąć za ladą i te zakupu impulsowe mogą mu generować przychody. Wydaje się, że poszerzanie tego zakazu o kolejne niedziele może być problematyczne, w szczególności dla segmentu sklepów od 100 do 300 metrów kwadratowych - zaznaczył.
Autor: tol//dap / Źródło: TVN24, TVN24 BiS