Ceny hoteli idą w górę o sto procent, restauracje są gotowe na najazd, sklepy szykują pasujące ubrania i bransoletki przyjaźni, a piekarnia sprzedaje ciastka "inspirowane Taylor". Jedna z najpopularniejszych wokalistek na świecie przyjeżdża na trzy koncerty do Warszawy.
Taylor Swift jest maszynką do zarabiania pieniędzy. To fakt. Jej najnowsza trasa koncertowa Eras Tour jest najbardziej dochodową trasą muzyczną w historii i pierwszą, której przychody przekroczyły miliard dolarów. Wpływ wokalistki na gospodarkę jest tak duży, że zyskał własne miano - "swiftonomii" (Swift + ekonomia).
- "Swiftonomia" to już nie tylko obserwacja czy wiara, ale fakt - mówi Paweł Wiśniewski, wieloletni doradca ds. gospodarczych w Parlamencie Europejskim, autor profilu Podatkowy Nerd (@pwisniew) na Instagramie. - Jeśli lokalny oddział tak poważanej instytucji jak FED uważa, że koncert Taylor Swift ma wpływ na gospodarkę Filadelfii to nie bierze tego znikąd, ale bazuje na wiarygodnych danych. Szacunki podawane przez magazyn "Fortune" mówią, że trasa The Eras Tour mogła przynieść amerykańskiej gospodarce w sześć miesięcy ok. 5 miliardów dolarów.
Wpływ Swift nie ogranicza się tylko do USA. Jak mówi Wiśniewski, można mówić o zjawisku globalnym. - Choć w Nowej Zelandii nie zaplanowano żadnych koncertów w ramach trasy, linie Air New Zealand ogłosiły, że dodadzą ponad 2 tysiące miejsc i nowe loty w lutym 2024 r., aby zaspokoić "popyt na Swift" po tym, jak Taytay (tak fani nazywają Taylor) ogłosiła, że wybiera się do Sydney i Melbourne. Nie wspominam już nawet o Singapurze, który został wybrany jako jedyne miejsce, w południowo-wschodniej Azji, gdzie Taylor zagrała. Ekonomiści szacują, że swoisty "efekt Taylor" (wydatki na hotele, restauracje, dalszą turystykę, itd.) mógł przynieść dodatkowo tej gospodarce nawet ponad 200 milionów dolarów - tłumaczy Paweł Wiśniewski. - Ustalmy, Premier Justin Trudeau nie prosiłby byle kogo o przyjazd do Kanady - dodaje. W ubiegłym roku Trudeau na Twitterze zachęcał wokalistkę do tego, by rozważyła koncert w Kanadzie.
"Ktokolwiek wymyślił frazę 'pieniądze szczęścia nie dają', najwyraźniej nie był Swiftie" - skomentował ten fenomen dr Peter Brooks, specjalista z brytyjskiego banku Barclays. Eksperci z rynku bankowego przewidywali, że koncerty w Wielkiej Brytanii przyniosą tamtejszej gospodarce niemal miliard funtów. Wszystko dzięki fanom, którzy średnio wydawali 848 funtów (ponad 4,3 tys. zł), aby zobaczyć ją na żywo. Fani wydadzą pieniądze nie tylko na koncert, ale też na noclegi, jedzenie czy na specjalną stylizację. Swift w sumie wystąpi w Wielkiej Brytanii aż 15 razy (kolejne koncerty w sierpniu), w tym osiem razy zapełni największy krajowy stadion na Wembley (90 tys. miejsc).
Miał być Kelce, będą Kielce
W Warszawie Swift wystąpi na trzech koncertach: 1, 2 i 3 sierpnia. Fani przerzucają się teoriami: czy wraz z Taylor na koncert przyjedzie jej partner, zawodnik footballu amerykańskiego Travis Kelce? Czy wokalistka ogłosi datę premiery kolejnego albumu?
Najtańsze bilety kosztowały 199 złotych. Za trybuny dolne trzeba było zapłacić od 599 do 749 złotych, za miejsce na płycie 519-669 zł. Wejście VIP to nawet 2250 zł. Ale koncerty to nie tylko bilety. - Wiem, że szykują się atrakcje takie jak drinki inspirowane Taylor w różnych miejscach w Polsce, sieciówki planują stworzyć ekspozycje nawiązujące do wokalistki, pewna piekarnia szykuje ciasta a'la Taylor. Możemy się też spodziewać ulicznych handlarzy sprzedających znaczki, przypinki, bransoletki - prognozuje Karolina Sulej, dziennikarka i antropolożka, autorka książki "Era Taylor Swift".
Zdaniem Marka Traczyka z Warszawskiej Izby Gospodarczej turyści, którzy w sierpniu przyjadą do miasta na koncerty, mogą zostawić w stolicy ok. 190 mln zł. Przyjazd zaplanowało choćby też sporo Amerykanów. Według niektórych szacunków odwiedzający z USA mieli wykupić nawet jedną piątą biletów europejskiej trasy koncertowej. Warszawy też na pewno nie ominą. - Bilety są u nas tańsze, utrzymanie też jest relatywnie tanie - tłumaczy Sulej. - Miasta, które są na trasie, stają się nowym miejscem na turystycznej mapie. Swifties je odkrywają: ktoś pójdzie obejrzeć Starówkę, ktoś przejdzie się po Łazienkach. I może wróci, weźmie znajomych. Fani nie tylko wydają pieniądze na Taylor, ale też poznają kraj.
- Myślę, że takie ośrodki jak Kraków czy Gdańsk też zyskają - dodaje Paweł Wiśniewski.
Są jednak też minusy. Zainteresowanie fanów Swift ma wpływ na ceny. Sulej: - Każde miasto, które Taylor odwiedza na trasie koncertowej, przeżywa najazdy jej fanów. Osoby zapobiegliwe zarezerwowały miejsca do spania już w momencie zakupu biletów, inni muszą kombinować. Hotele są obłożone po korek, a ceny za te noclegi, które się uchowały, są wyższe niż normalnie.
I rzeczywiście - portal Euronews szacuje, że to właśnie w Warszawie ze wszystkich miast na trasie wokalistki noclegi zdrożeją najbardziej (o 100 proc.). Z kolei na popularnych portalach służących wynajmowi krótkoterminowemu w dniach koncertu wśród proponowanych noclegów znalazły się mieszkania w Radomiu i Kielcach. - Widzę, że Swifties dogadują się, żeby razem wynająć miejsce do spania, jechać na koncert jednym samochodem, razem gotować. Próbują jakoś zhakować ten system - opowiada Sulej.
Funflation, czyli wydajemy na siebie
Specjaliści z banku Barclays porównują ten szał do zainteresowania, które swego czasu otaczało The Beatles i Elvisa. Są też inne skojarzenia: - Fenomen trasy Taylor Swift możemy porównać z popularnością Michaela Jacksona w latach 80. Tylko podczas gdy Jacksonowi po piętach deptali np. Madonna czy Prince, to kto aktualnie zagraża Taylor Swift? - pyta Paweł Wiśniewski.
Nad swiftonomią pochyliła się Misty L. Heggeness, amerykańska badaczka. W swojej książce "Swiftynomics: Women In Today’s Economy" autorka przekonuje, że popularność Swift związana jest z uzyskaniem przez osoby młode - zwłaszcza kobiety - większej niezależności ekonomicznej. Są one bardziej skłonne wydawać pieniądze na rzeczy, które sprawiają im przyjemność.
Podobnie widzi to Wiśniewski. - Taylor wpisała się w zjawisko "funflation". Pomimo nie najniższej inflacji, po pandemicznym zamknięciu ludzie nie szczędzą pieniędzy na przeżycia takie jak koncerty czy wycieczki. Wydają na nie pieniądze chętniej, niż na kolejne przedmioty - tłumaczy. A dr Peter Brooks z banku Barclays dodaje: "Istnieje coraz więcej dowodów na to, że wydatki na doświadczenia zwiększają poczucie szczęścia i polepszają samopoczucie bardziej niż zakup przedmiotów fizycznych, zwłaszcza jeśli te doświadczenia są dzielone z przyjaciółmi i bliskimi".
Odrzutowcem na spacer
Ale swiftonomia to nie same plusy. Koncerty nakręcają rozbuchany konsumpcjonizm. - Pewnie spora część gadżetów, które będzie można kupić przed występami, to sprowadzony z Chin chłam - przyznaje Karolina Sulej.
Swift jest też krytykowana m.in. za zanieczyszczanie środowiska. Jeszcze w 2022 r. uznano ją za najbardziej zatruwającą atmosferę celebrytkę. Jej prywatny odrzutowiec wykonał w ciągu roku 170 lotów i spędził w powietrzu ponad 22 tys. minut, czyli prawie 16 dni. "Odrzutowiec Taylor leci średnio zaledwie 80 minut i pokonuje średnio 230,36 km w jednym locie. Całkowite roczne emisje pochodzące z lotów wyniosły 8293,54 ton, czyli 1184,8 razy więcej niż całkowite roczne emisje przeciętnego człowieka. Najkrótszy zarejestrowany lot Taylor w 2022 roku z Missouri do Nashville trwał zaledwie 36 minut" - wyliczała w raporcie Yard, agencja zajmująca się zrównoważonym biznesem.
Naukowcy z Oxfordu wyliczyli też, że wielkie koncerty są szkodliwe dla środowiska. 500 koncertów rocznie miałoby emitować zanieczyszczenia o wartości 84 ton CO².
Ale Paweł Wiśniewski zwraca uwagę na coś innego. Owszem, środowisko na pewno nie zyskuje. - Mimo to fenomen "swiftonomics" trudno jednoznacznie ocenić. Pomimo konsumpcjonizmu czy często krytykowanego przez wielu zanieczyszczenia środowiska, w tym fenomenie nietrudno zauważyć pozytywne aspekty. To m.in. pomoc ubogim w miastach, gdzie Swift ma koncerty, pomoc gospodarkom tych miast, wsparcie mniejszości. Swift jest głośną orędowniczką w politycznych sprawach, które bywają niewygodne - np. prawa osób LGBT+.
- Swift jest kimś więcej niż artystką - mówi Karolina Sulej. - To liderka opinii. Jej fani uważają ją za bliską osobę.
Być może dlatego jednym z pytań, które przewija się obecnie w amerykańskich mediach jest: czy Taylor publicznie wesprze kandydaturę Kamali Harris? Wiadomo, że ta dziewczyna jest w stanie wszystko zmienić w złoto.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Getty Images