Ostatnie spadki na giełdzie wykorzystali doradcy finansowi, którzy pracują na własną rękę. Często brakuje im doświadczenia, a klienci tracą oszczędności - czytamy w "Życiu Warszawy".
Janusz Kołodziejczyk inwestuje na giełdzie od roku. Mężczyzna skorzystał z usług doradcy finansowego. - Pewnie wziął moje nazwisko z książki telefonicznej. Pomyślałem, że gdy sytuacja na rynkach jest teraz niepewna, to warto skorzystać z pomocy fachowca – opowiada.
Podkreśla, że podczas spotkania doradca pokazał mu referencje otrzymane od kilkudziesięciu klientów. "Zawodowiec" inwestował jego pieniądze dwa tygodnie. W tym czasie Kołodziejczyk stracił ponad 3 tys. złotych. - Poprosiłem o spotkanie i przedstawienie mi transakcji. Okazało się, że facet ma mniejsze pojęcie o finansach niż ja. Podziękowałem mu – wspomina.
Interwencja u ministra
Poseł PiS Waldemar Andzel postanowił interweniować u ministra finansów. - Od trafności decyzji doradców zależy to, czy klient straci, czy zyska, dlatego powinni się tym zajmować wyłącznie profesjonaliści – mówi. Poseł proponuje, by wprowadzić obowiązkowy egzamin dla osób, które chcą się zajmować doradztwem finansowym. Obecnie żadne regulacje nie mówią o tym, kto może nim zostać.
- Osoba, która chce być doradcą, nie musi zdać żadnego kursu, ani uzyskać licencji. Tak jest natomiast m.in. w przypadku maklerów giełdowych – przyznaje rzecznik resortu finansów Jakub Lutyk. Jednak, jak na razie nie ma planów, by tę kwestię uregulować.
- Obowiązek uzyskania licencji będzie prawdopodobnie obowiązywał firmy, które oprócz doradztwa finansowego świadczą też usługi inwestycyjne. Zapewne nie będzie to dotyczyło osób, które doradzają na własną rękę – mówi dyrektor Departamentu Rozwoju Rynku Finansowego w resorcie finansów Piotr Koźmiński.
Źródło: "Życie Warszawy"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl