Mieszkaniec Białegostoku wyszedł na spacer z rodziną w minioną środę. Byli w okolicy ulicy Murarskiej, gdy doszło do tragedii.
- Tego dnia wybraliśmy się na spokojny spacer z całą rodziną i naszym ukochanym pieskiem Brownie. Nagle znikąd wybiegł duży pies i rzucił się na naszego małego pudelka. Atak był gwałtowny i zupełnie niespodziewany - opisuje pan Karol w rozmowie z redakcją Kontakt24.
Pan Karol przekazał, że właściciel psa nie był w stanie nad nim zapanować. - Za psem biegło dziecko. Chłopak w wieku około 12 lat, w pobliżu żadnego dorosłego. Pies nie miał ani smyczy, ani obroży. Próbowaliśmy wszystkiego, aby uratować naszego Brownie, próbowałem wziąć go na ręce, lecz bez skutku. Pies nie odpuszczał, a jego właściciel stał obok i nie potrafił udzielić nam żadnej pomocy - mówił.
- Nasz ukochany Brownie trafił do kliniki weterynaryjnej, gdzie przeszedł czterogodzinną operację i trzy reanimacje. Niestety jego serduszko nie wytrzymało. Odszedł, zostawiając po sobie ogromną pustkę. Ja sam zostałem pogryziony w rękę i mam złamania, które wymagają długiego leczenia. Jednak największy ból to ten w sercu, którego nie da się opisać słowami. Brownie był częścią naszej rodziny, dawał nam radość, miłość i spokój każdego dnia - opowiada pan Karol.
"Zagrożenie było ogromne"
Gdy on pojechał z pudlem do weterynarza, na miejscu został jeden z członków jego rodziny, by poczekać na wezwaną policję. - Przekazano mi, że w czasie oczekiwania na pojawienie się służb zjawili się rodzice tego dziecka. Okazało się, że ten pies uciekł im z przydomowej klatki i biegł tak co najmniej dziewięć minut, a z nim ten chłopiec. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że chłopak nie komunikował zagrożenia, nie krzyczał, że pies może zachować się agresywnie. Gdy wybiegł zza zakrętu nie pomyślałem, że może się rzucić na mojego Brownie. W pobliżu jest plac zabaw, z którego korzystają dzieci. Zagrożenie było ogromne – alarmuje białostoczanin.
Mężczyzna zaznaczył, że w czasie interwencji policji został spisany jedynie protokół. - Właściciele dostali jedynie upomnienie. Jak to możliwe, że pies, który zaatakował, nadal przebywa ze swoim właścicielem, który nie potrafił nad nim zapanować? Rozmawiałem ponownie z policją, zasugerowano mi, abym przyszedł złożyć zawiadomienie w związku z moim uszkodzeniem ręki. Sprawa mojego ukochanego pudelka tak jakby została już zamknięta - przekazał.
Do tysiąca złotych mandatu
O sprawę zapytaliśmy białostocką policję. Oficer prasowy Jakub Żukowski potwierdził, że doszło do takiego zdarzenia.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że doszło do ataku agresywnego psa na innego psa. Obecnie prowadzone są czynności w tej sprawie, zbierane są dowody - przekazał.
Jak wyjaśnił, policja na miejscu zrobiła notatkę, został spisany kontakt do właścicieli obu psów. Na razie sprawa może zostać potraktowana jak wykroczenie związane z brakiem smyczy i kagańca u psa.
- Właścicielowi psa zachowującego się agresywnie, który nie trzyma odpowiednio zwierzęcia, grozi do tysiąca złotych mandatu. Jeśli chodzi o kodeks karny, za spowodowanie zagrożenia właścicielowi grozi do trzech lat pozbawienia wolności - przekazał rzecznik.
Odpowiedzialność karna dotyczy obrażeń odniesionych przez właściciela zagryzionego psa, sprawa może trafić do sądu po złożeniu przez niego zawiadomienia.
Autorka/Autor: wini, asz/tok
Źródło: Kontakt24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Kontakt24 / Karol