- Było ciemno, po jakimś czasie przyszło zapylenie, kurz, nie było nic widać. I ten ciągły huk - opowiada doświadczony górnik, który w chwili wstrząsu w kopalni "Rudna" był pod ziemią, 2 kilometry od osuwiska.
Arkadiusz Raczkowski, tak jak 42 innych górników, był pod ziemią, kiedy we wtorek wieczorem w kopalni "Rudna" w Polkowicach doszło do silnego wstrząsu. Tak silnego, że, według specjalistów, mógł być odczuwalny nawet w promieniu 20 kilometrów.
"Huk, pył i ciemność"
- Usłyszałem huk. Potem zrobiło się straszne zapylenie, nic nie było widać - relacjonuje Raczkowski. I chociaż od miejsca tąpnięcia dzieliły go 2 kilometry, to, jak opowiada, czuł jakby wszystko działo się tuż obok.
Mimo, że w górnictwie pracuje od 13 lat, a w kopalni Rudna od 2004 roku, mówi, że tak silnego wstrząsu nigdy wcześniej nie przeżył.
- Nasza jedyna reakcja, to była ucieczka - mówi.
Ewakuowali się sami
Pod ziemią razem z nim w jednym miejscu pracowało 5 osób. - Człowiek w takiej chwili działa chaotycznie. Nie wie nawet w którą stronę uciekać ani nawet, co tak naprawdę się stało - opowiada.
Zwłaszcza, że po wstrząsie korytarze utonęły w mroku. - Ewakuowaliśmy się samochodem razem ze sztygarem, na dwie tury, po trzy osoby - opowiada.
Grupie Raczkowskiego na powierzchnię udało się dostać dopiero o godz. 1.10, czyli prawie trzy godziny po wstrząsie.
"Wstrząsy były, są i będą"
Arkadiusz Raczkowski przyznaje, że wstrząsy to w pracy górnika coś normalnego. - Były, są i będą. To natura - kwituje. - Najgorsze jest to, że trafiło się to moim kolegom. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło - mówi.
"Nie wiedzieliśmy, czy żyją"
Z 18 pracownikami, którzy utknęli 1000 m pod ziemią, nie było przez kilka godzin kontaktu. - Myśmy nie wiedzieli, czy oni żyją - przyznał w rozmowie z reporterem TVN24 kierownik akcji, Grzegorz Wolak.
Jak się jednak okazało, nikt nie został poważnie ranny. Teraz w szpitalu przebywa 2 górników. - Obaj mężczyźni są w dobrym stanie. Nie ma zagrożenia dla ich życia. Pierwszy znajdował się w grupie, która ewakuowała się o własnych siłach. Mężczyzna jest poobijany i ma niewielkie urazy. W szpitalu w Lubinie pozostanie najwyżej kilka dni - powiedziała Anna Osadczuk z biura prasowego KGHM Polska Miedź SA.
Drugi górnik został wydobyty po siedmiu godzinach przez ratowników górniczych. Trafił do szpitala w Głogowie z ogólnymi potłuczeniami oraz trzycentymetrową raną ciętą skóry głowy. - Pracownik ten pozostanie w szpitalu do jutra na obserwacji - dodała Osadczuk.
Początkowo do szpitala trafili też inni górnicy, ale obecnie wszyscy są już w domu. Trzej, którzy skarżyli się na bóle kręgosłupa, otrzymali gorsety.
Otrzymali specjalistyczną pomoc
Osadczuk podkreśliła, że - zgodnie z zarządzeniem dyrektora kopalni - pracownicy, którzy znajdowali się na dole podczas wstrząsu, przez kilka kolejnych dni nie pracują "na przodku", gdzie zagrożenie jest największe. Ponadto - jak przypomniała - do dyspozycji pracowników poszkodowanych w wypadkach jest psycholog.
Dodała, że pracownicy, którzy znajdowali się na dole podczas wstrząsu, mogą skorzystać z urlopu wypoczynkowego albo zwolnienia lekarskiego. Mogą też wrócić do pracy w czwartek. - To jest indywidualna sprawa każdego z tych pracowników i ich oceny sytuacji. Pracodawca w tej materii nie robi żadnych trudności - mówiła Osadczuk.
Trudna akcja ratunkowa
Zarówno minister skarbu Mikołaj Budzanowski, który przyjechał do Polkowic kilka godzin po zakończeniu akcji, jak i dyrektor kopalni ZG Rudna Mirosław Laskowski podczas konferencji prasowej mówili o trudnościach podczas akcji.
- Sytuacja była bardzo poważna, bowiem mowa o zawaleniu wyrobiska wysokości 3-4 m, szerokości 5-6 m na długości ok. 500-600 m. Ci górnicy znaleźli się w ekstremalnie trudnej sytuacji - mówił Budzanowski, który bardzo chwalił profesjonalizm nie tylko dyrekcji kopalni, ratowników, ale i samych górników, którzy nie stracili zimnej krwi.
Z kolei Laskowski wyjaśnił, że komplikacje podczas akcji ratowniczej polegały na tym, że wszystkie drogi dojazdowe do oddziału 3., bo na nim zdarzył się ten wstrząs, zarówno od kopalni Rudna jak i kopalni Sieroszowice, zostały zasypane. Do tego brakowało informacji, kontaktu z zasypanymi.
To pierwszy tak poważny wypadek, z tak dużą liczbą osób uwięzionych pod ziemią w kopaniach należących do KGHM Polska Miedź SA.
- Chciałbym, żeby takich wypadków było jak najmniej. Prawda jest też taka, że profesjonalizm odegrał tu dużą rolę, ale i szczęście górnicze. Ci górnicy mieli możliwość skrycia się w nieco lepszych warunkach. Byli na przodku, który był dobrze wentylowany, nie zabrakło świeżego powietrza. To wszystko w sumie doprowadziło do takiego pozytywnego rezultatu - mówił prezes KGHM Polska Miedź Herbert Wirth.
Profesjonalizm górników
Z kolei rzecznik prasowy KGHM Polska Miedź SA Dariusz Wyborski zauważył, że zasypani górnicy od początku zachowywali się bardzo profesjonalnie, ale i zachowali zimną krew. - Czekając na ratowników, odszukali wszystkich kolegów i zgromadzili się w jednym miejscu. Oni ten czas wykorzystali na to, żeby się zebrać, zorganizować i czekać na pomoc - mówił Wyborski.
W akcji poszukiwawczo-ratowniczej wzięło udział 25 ratowników górniczych.
Autor: bieru,zś//mz / Źródło: TVN24 Wrocław, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław