Ponad pięć miesięcy od wypadku Wiktoria nadal szuka winnych swojej tragedii, bo tych nie dopatrzyła się prokuratura. We wrześniu szła ulicą kiedy żołnierze wracali do koszar. Wojskowy samochód zahaczył wtedy o kabel, który razem ze skrzynką telekomunikacyjną spadł na dziewczynkę. Miała rozbitą głowę, przeszła operację, lekarze założyli jej szesnaście szwów. - Jest nam przykro, ale nie czujemy się odpowiedzialni za wypadek - twierdzą wojskowi.
- Jedynym odpowiedzialnym za tę tragedię jest osoba, która samowolnie zawiesiła kable nad ulicą. My dopełniliśmy wszystkich procedur, żeby przemarsz wojsk odbył się zgodnie z przepisami. Współczujemy dziewczynce, ale nie czujemy się winni - wyjaśnia mjr Mariusz Urbański z IV Zielonogórskiego Pułku Przeciwlotniczego w Czerwieńsku.
To właśnie do tej bazy wracali żołnierze z ćwiczeń w Czechach, gdy na jednej z ulic zahaczyli o kabel telekomunikacyjny. W efekcie skrzynka zawieszona przy ścianie spadła nastoletniej Wiktorii na głowę.
Nie zauważyli krzyczących dziewczynek?
Do wypadku, o którym pisaliśmy niedawno na tvn24.pl, doszło pięć miesięcy temu w Czerwieńsku. Wiktoria razem z koleżanką szły chodnikiem. Z naprzeciwka jechała kolumna wojskowych samochodów. Jeden z nich zahaczył o wiszące nad ulicą kable. Zerwał je razem z ciężką skrzynką, która spadła dziewczynie na głowę.
Kolumna nawet nie zwolniła, by pomóc nastolatce, mimo że była w niej karetka pogotowia. Jak to możliwe?
- Żołnierze patrzyli na drogę, na przewody, które spadły. Nikt tych dziewczynek po prostu nie zauważył. Na monitoringu widać jak oddalają się z miejsca zdarzenia - przekonuje w rozmowie z reporterką TTV mjr Urbański.
Nastolatki z kolei twierdzą, że wołały o pomoc. Wojskowi: że nikt tego nie słyszał.
- Bardzo współczujemy dziewczynce, że stała się jej krzywda. Ale nie możemy sobie przypisać winy, jeżeli dokonaliśmy wszelkich starań, żeby przemarsz wojsk był zgodny z przepisami. Sprawcą jest osoba, która dokonywała samowolnych prac nad przewodem - kwituje mjr Urbański.
"Miała głowę całą we krwi"
- Ona wyglądała jak z horroru. Krew leciała jej z głowy, kapała z ucha, cała była zalana - relacjonuje sklepikarka, która jako jedyna zareagowała i zadzwoniła po ratowników.
Ci zawieźli dziewczynę prosto na salę operacyjną, gdzie lekarze zaszyli rozcięcie do samej czaszki.
Wiktoria nadal się leczy. Co jakiś czas paraliżuje jej lewą stronę twarzy. Bierze też mocne leki, bo nie radzi sobie z przeżyciami. - Budzi się w nocy i krzyczy. Muszę z nią spać, bo sama nie może zasnąć - relacjonuje matka.
Wznowią postępowanie
Sprawą od razu po wypadku zajęła się prokuratura. Ale już po miesiącu postępowanie zostało umorzone ze względy na brak winnego.
- Dziewczynka nie leżała siedmiu dni w szpitalu - tłumaczył wtedy decyzję prokurator rejonowy w Zielonej Górze, który pod uwagę wziął wyłącznie wypis ze szpitala. Tego, że później zajął się nią sztab lekarzy - chirurgów, neurochirurgów, psychiatrów i psychologów - nikt nie sprawdził.
Po naszym reportażu prokuratura postanowiła przyjrzeć się sprawie raz jeszcze. Pięć miesięcy po wypadku ma przewertować w końcu całość medycznej dokumentacji Wiktorii. CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT.
Autor: balu//ec / Źródło: TVN 24 Wrocław, TTV
Źródło zdjęcia głównego: arch. prywatne Wiktorii/TVN24