Wystawa Ziem Odzyskanych była jedną z największych imprez w historii PRL. Trzy lata po wojnie władze chciały przede wszystkim pochwalić się przemysłem i zdobyczami technologicznymi, ale pokazywano także żywe krowy i bobry. Na czas trwania wystawy, uliczni handlarze i prostytutki otrzymali zakaz pracy, a w sklepach pojawiły się niedostępne wcześniej towary.
- Potwierdziliśmy odwieczne historyczne prawa Polski do ziem nad Odrą, Nysą Łużycką i Bałtykiem. Wyniki trzyletniej pracy milionów Polaków na Ziemiach Odzyskanych przedstawiamy na Wystawie Ziem Odzyskanych w sposób nowy, dotąd niepraktykowany - przemawiał podczas wielkiego otwarcia Wiktor Kościński, generalny komisarz wystawy i wiceminister skarbu.
Wrocławska wystawa trwała od 21 lipca do 31 października 1948 roku. Miała ona przekazać światu, że ziemie zachodnie, które po wojnie włączono do Polski, to kraina dobrobytu. - Impreza była podporządkowana propagandzie sukcesu. Ta propagandowa papka była obecna cały czas, ale wystawa nie była tylko i wyłącznie pochwałą komunizmu - uważa dr Andrzej Kostołowski z Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu.
Chciał Poznań, dostał Wrocław
Podobna wystawa, pokazująca polskość zachodnich ziem, miała odbyć się w Poznaniu już trzy lata wcześniej. Jednak pomysł jej zorganizowania podchwyciły władze, które chciały ulokować ją na wrocławskich terenach wystawowych z początku XX wieku. Ostateczna decyzja o organizacji WZO zapadła cztery miesiące przed startem imprezy. Rozpoczęły się gorączkowe przygotowania.
Władze postanowiły nie oszczędzać na organizacji wystawy. W końcu miało to być największe i najkosztowniejsze widowisko propagandowe w krótkiej historii PRL. Choć pierwszy zaplanowany budżet - 43 mln złotych - uznano za zbyt wysoki, na przygotowanie imprezy wydano ostatecznie ponad 700 mln złotych.
Zakazy dla prostytutek i nowe trawniki
Przygotowania były kompleksowe, przed władzami stanęły wyzywania organizacyjne i artystyczne. Zaczęło się od odgruzowania zniszczonych wojną ulic i usuwania nierozbrojonych min i powojennych zapór.
Z budynków miały zniknąć wszelkie pozostałości niemieckiego Breslau. Specjalne służby oddelegowano do urządzenia trawników i skwerów. Na czas wystawy uliczni handlarze i prostytutki musieli zawiesić swoją działalność, a sklepowe półki uginały się pod ciężarem towarów.
Zadbano też o bezpieczeństwo zwiedzających. Terenów wystawowych strzegli funkcjonariusze służby bezpieczeństwa i milicji.
Iglica pamiątką po wystawie
Na wystawie musiał pojawić się typowo polski akcent, pokazujący siłę narodu i nowej władzy. Stąd pomysł, aby ustawić coś dużego i przykuwającego uwagę. Konstrukcja stanęła na dziedzińcu przed Halą Ludową kilka tygodni przed otwarciem wystawy. Jednak symbol silnej Polski przegrał z aurą. Na jej szczycie umieszczono lustrzany parasol, który miał odbijać światło. Podczas burzy lustro zostało uszkodzone i trzeba było je usunąć.
– Iglica to jedna z niewielu pozostałości po wystawie. Bez wątpienia to wielkie osiągnięcie konstrukcyjne – twierdzi historyk sztuki.
Zwiedzanie jak czytanie książki
Na krótko przed otwarciem wystawy urzędnicy chcieli wprowadzać zmiany.
- Próbowano narzucać różne tematy. Komisja weryfikacyjna nagle przypomniała sobie o tym, że w programie wystawy za słabo uwypuklono rolę armii radzieckiej w uwalnianiu polskich ziem i że błędnie pokazano relację Polska - Niemcy. Poza tym nie spodobało się to, że rolnictwo indywidualne było przedstawione zbyt pozytywnie, a rola Polskiej Partii Robotniczej została za mało podkreślona - wyjaśnia Kostołowski.
Mimo tych uwag w uroczystości otwarcia wziął udział ówczesny prezydent Bolesław Bierut, premier Józef Cyrankiewicz i inni przedstawiciele rządu. Po patetycznych wystąpieniach polityków i pokazie sztucznych ogni, tłumy wrocławian ruszyły oglądać ekspozycję.
– Wszystko pomyślane było tak żeby jak najbardziej przypominało wystawę książki. Zwiedzanie wystawy miało być jak szybkie czytanie wielkiej księgi o Polsce – opowiada wykładowca ASP. Organizatorzy zapewniali, że będzie ona wspólnie czytana przez wszystkich, którzy wystawę odwiedzą.
Dla każdego coś miłego
"Tę wystawę muszą zobaczyć wszyscy" – takimi hasłami zachęcano do odwiedzenia WZO. Organizatorzy przygotowali atrakcje dla starszych i młodszych, każdy mógł znaleźć tu coś dla siebie. Wystawa była podzielona na kilkanaście zakresów tematycznych.
Dzieci próbowały cukierków, które wyjeżdżały wprost z produkującej je maszyny. Odwiedzający mogli przekonać się jak powstaje materiał na ubrania, a w pawilonie przemysłu chemicznego pokazywano widowiskowe eksperymenty przyciągające zaintrygowane tłumy.
W pawilonie rybackim na zwiedzających czekała drewniana chata stojąca na brzegu prawdziwego jeziora z rybami i płaczącą wierzbą na brzegu. W pawilonie wsi polskiej można było napić się mleka prosto od krowy. Na wystawie pokazywano bobry, które miały dać początek hodowli tych zwierząt na Dolnym Śląsku. Prezentowano tu wszystko to czym Polska mogła się pochwalić, od jedwabnych pończoch, przez kajaki i świece kościelne, po płyty nagrobne.
Popularni górnicy i pole do popisu dla artystów
Jedną z najchętniej oglądanych ekspozycji był pokaz wydobycia węgla. – Górnicy z Wałbrzycha pracowali tu w pocie czoła. Wszystko wyglądało jak w prawdziwej kopalni, a wrażenia potęgowały ściany wyłożone brykietami węgla. Ten pawilon był wielkim osiągnięciem stworzonym w duchu europejskich rozwiązań – opowiada Kostołowski.
Pasjonaci sztuki odwiedzający tereny wystawowe także mieli powody do zadowolenia. Do organizacji wystawy zaangażowano setki artystów, którzy mieli stworzyć obrazy, plakaty i rzeźby. Swój udział w imprezie mieli też architekci. – Szczególny nacisk kładziono na przedmioty gotowe. W ten sposób powstała wieża z tysiąca wiader czy kiosk uformowany z puszek konserwowych – przypomina doktor.
Poczta, karuzela i rejsy po Odrze
Zmęczeni atrakcjami goście wystawy mogli orzeźwić się w kioskach przemysłu fermentacyjnego albo wysłać okolicznościowe pocztówki do swoich bliskich. Młodzież bawiła się w wystawowym wesołym miasteczku, a znużeni dorośli wybierali rejsy statkiem po Odrze.
Pomiędzy pawilonami kursowała kolejka torowa, która przewoziła zwiedzających z jednej części wystawy do drugiej.
Tropikalne hełmy przepustką w podróży
Podczas tego wydarzenia na ul. Kiermaszowej można było zaopatrzyć się w produkty wystawców. Furorę robiły tropikalne hełmy sprzedawane w pawilonie przemysłu papierniczego.
– Były wytłoczone z tektury, ale bardzo twarzowe. Dzięki nim bez problemów objechałem na motorze Polskę. Na drodze do Szczecina co kawałek ustawiono milicyjne zapory, motocyklista który mnie wyprzedził został zatrzymany przez milicjantów. Gdy ja w hełmie zbliżyłem się do funkcjonariuszy, jeden z nich stanął i mi zasalutował. Sądził, że jestem kimś ważnym z zagranicy i mnie przepuścił – wspomina Włodzimierz Kałdowski, fotograf i grafik, który w 1948 roku dokumentował WZO.
Picasso i Dąbrowska walczą o pokój
Wystawie towarzyszył cykl różnych imprez. Największą z nich był Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Delegaci mieli zobaczyć i przekazać swoim narodom zdobycze powojennej Polski, a także pokazać światu, że Związkowi Radzieckiemu zależy na światowym pokoju. W kongresie wzięło udział kilkaset osobistości świata kultury. Wśród nich był Pablo Picasso. – Malarz i inni zwiedzali Halę Ludową. Picasso robił wrażenie, był już leciwy i łysawy. Widziałem go z pewnej odległości, ale i tak magnetyzował. Byłem zadowolony, że miałem okazję widzieć takie sławy – opowiada fotograf.
Na zwiedzającym wystawę artyście największe wrażenie zrobiły zakopiańskie kożuchy. Na kongresie pojawiła się też Irena Joliot-Curie, córka polskiej noblistki Marii Skłodowskiej-Curie, Jorge Amado czyli najsłynniejszy brazylijski pisarz XX wieku i Michaił Szołochow, laureat literackiego Nobla. Polskich intelektualistów reprezentowały m.in. pisarki Maria Dąbrowska i Zofia Nałkowska, byli także Jarosław Iwaszkiewicz i Julian Tuwim.
Sukces mimo niższej frekwencji
Przed startem imprezy władze zakłady, że przyciągnie ona do Wrocławia 3 mln osób. W miastach powstawały specjalne komitety, które miały organizować wycieczki do stolicy Dolnego Śląska. Zakłady pracy przyznawały swoim pracownikom dni wolne na zwiedzanie wystawy.
Jednak frekwencja była niższa niż się spodziewano, bo wystawę odwiedziło nieco ponad 1,5 mln gości. Powodem mogły być ceny biletów: kosztowały one 200 złotych, a dla członków związków zawodowych promocyjna cena wynosiła 150 złotych.
Zagraniczni goście mieli dać świadectwo temu, że ziemie przyłączone do Polski nie leżą odłogiem, a ich nowi gospodarze potrafią nimi skutecznie zarządzać. Jednak turystów pojawiło się także mniej niż zakładano. Z zagranicy przyjechało zaledwie kilka tysięcy osób, głównie z sąsiedniej Czechosłowacji, Bułgarii i Francji. Mimo "frekwencyjnej porażki" wydarzenie okrzyknięto sukcesem.
"To było nadzwyczajne"
Wielki rozmach organizacyjny robił wrażenie głównie na wycieczkach szkolnych i tych organizowanych przez zakłady pracy. Przez niemal trzy miesiące zachwycali się nią także wrocławianie.
– Nigdy nie byłem za tamtym ustrojem, nigdy go nie popierałem, ale w czasie komuny to było wydarzenie nadzwyczajne. Dla nas była to niesamowita atrakcja i fantastyczne wrażenia, coś pięknego i bez precedensu – przyznaje Kałdowski.
Największa część ekspozycji prezentowana była na terenach wystawowych wokół Hali Ludowej i dzisiejszego ogrodu zoologicznego:
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Włodzimierz Kałdowski | Włodzimierz Kałdowski