Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości chciał tylko - jak twierdzi - żeby numer jego komórki został usunięty z internetu. Policyjno-prokuratorsko-sądowa machina uruchomiona po zawiadomieniu wiceministra pojechała jednak znacznie dalej - nakaz przeszukania domu, domniemany sprawca dowieziony w kajdankach na przesłuchanie. "Nieproporcjonalne działania", "represje" - takimi słowami działanie organów ścigania określa organizacja broniąca praw człowieka.
Zaczęło się od zwykłego obywatelskiego protestu. Część mieszkańców wsi sąsiadujących z Opolem nie chciała być przyłączona do miasta. Opowiadał się za tym natomiast prezydent Opola, wojewoda opolski i Patryk Jaki, który poza tym, że jest wiceministrem sprawiedliwości, reprezentuje również mieszkańców Opolszczyzny jako poseł.
Kiedy w styczniu 2017 roku przyłączenie do Opola sąsiednich wsi stało się faktem, przeciwnicy tego rozwiązania wyszli na ulice. W internecie powstał profil społecznościowy z udziałem ponad 4,5 tysiąca osób. Tam też obywatel wsi Dobrzeń Wielki Roman Kołbuc zamieścił wpis, zapowiadający zablokowanie przez protestujących obwodnicy Opola. Niezadowolonych kierowców odesłał do prezydenta miasta, wojewody i posła Patryka Jakiego, podając ich numery telefonów.
W związku z tymi działaniami Patryk Jaki zgłosił się w maju 2017 r. do Prokuratury Rejonowej w Opolu. Wiceminister - jak zanotowano w aktach sprawy - oświadczył, że najbardziej zależy mu, żeby ze strony internetowej zniknął numer jego telefonu. Zeznał też, że na jego prywatną komórkę dzwonią obcy ludzie. Sprawę prowadziła opolska policja, pod nadzorem miejscowej prokuratury.
Przyszli po obywatela o szóstej rano, wyprowadzili w kajdankach
12 lipca o szóstej rano w domu 44-letniego autora wpisu pojawili się nieumundurowani policjanci.
- Byłem wtedy w pracy, zadzwoniła do mnie żona. Nie miałem pojęcia, o co może chodzić. Wróciłem do domu, dowiedziałem się, że przyszli w sprawie pana Jakiego. Panowie mieli nakaz przeszukania. Oczekiwali ode mnie, że oddam laptopa, telefon komórkowy i kartę sim. Spełniłem to życzenie, więc do przeszukania nie doszło - relacjonuje Roman Kołbuc.
Policjanci nie odjechali jednak wyłącznie ze sprzętem. Do radiowozu zabrali również Kołbuca.
- Wsiadłem do samochodu, w środku zostałem zakuty w kajdanki. Wytłumaczono mi, że takie są procedury. Do przesłuchania doszło dopiero po dwóch godzinach. Przedstawiono mi zarzuty. Na sam koniec została mi założona kartoteka, jak przestępcy. Policja pobrała ode mnie odciski palców, zrobiła mi zdjęcia - dodaje mieszkaniec Dobrzenia Wielkiego.
Miał nawoływać do stalkingu nie tylko na wiceministrze
Procedura na komendzie trwała około pięciu godzin i zakończyła się postawieniem zarzutów z art. 255 par. 1 Kodeksu Karnego. Kołbuc dowiedział się, że według opolskiej policji, gdy pisał o blokadzie obwodnicy Opola i podał numery telefonów polityków, popełnił czyn, który "podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".
W postanowieniu o przedstawieniu zarzutów przeczytał, że "publicznie nawoływał do popełnienia występku polegającego na uporczywym nękaniu Patryka Jakiego, Adriana Czubaka i Arkadiusza Wiśniewskiego poprzez dzwonienie na ich prywatne telefony i istotnego naruszenia w ten sposób ich prywatności".
Podejrzany Kołbuc ustanowił więc adwokata w swojej sprawie. Obrońca zażądał natychmiastowego umorzenia śledztwa. Prokuratura pozostała jednak nieugięta. Nie przekonały jej argumenty adwokata, że takie stawianie zarzutów karnych protestującemu obywatelowi wywoła "efekt mrożący", paraliżujący obywatelską aktywność obywateli terenów przyłączonych do Opola rozporządzeniem ówczesnej premier.
Prokuratury nie przekonały również dowody przedstawione przez obrońcę Kołbuca. Adwokat Sieradzki wykazał bowiem, że numery telefonów do Partyka Jakiego i prezydenta Opola były dostępne już wcześniej na publicznie dostępnych stronach w sieci.
Aspirant oskarża "wbrew twierdzeniom mecenasa będącego obrońcą"
Policja, która prowadziła sprawę, postanowiła przesłać do sądu akt oskarżenia, na którym widnieje zatwierdzający stempel prokuratury. W uzasadnieniu aktu oskarżenia młodszy aspirant Arkadiusz Wolski uznawał, że nie ma znaczenia, iż numery opolskich dygnitarzy były wcześniej dostępne w internecie. Bo czym innym jest upublicznienie numeru, a czym innym nawoływanie do stalkingu.
"Co z tego, że numery były do odszukania, skoro do tej pory przed podejrzanym nikt nie wpadł na pomysł, żeby wykorzystać je w celu nawoływania do popełnienia występku […] Ich upublicznienie na portalu społecznościowym w celu wsparcia akcji o podłożu politycznym i nawoływanie jawnie i wprost aby za pośrednictwem tak skonstruowanej wiadomości - z podanymi numerami dopuszczać się popełnienia skonkretyzowanego występku polegającego na doprowadzeniu do stalkingu wobec pokrzywdzonych, jest z całą pewnością naruszeniem nomy prawnokarnej, wbrew twierdzeniom mecenasa będącego obrońcą podejrzanego" – czytamy w uzasadnieniu aktu.
9 listopada 2017 roku Sąd Rejonowy w Opolu wydał wyrok nakazowy. Oznacza to, że według sądu, wina oskarżonego była tak jednoznaczna, że nie trzeba było przeprowadzać rozprawy. Roman Kołbuc został skazany na grzywnę w wysokości 2800 zł.
Kołbuc nie zgodził się z tak wymierzoną sprawiedliwością. Za pośrednictwem adwokata złożył sprzeciw wobec nakazowego wyroku skazującego. Sąd musiał więc przeprowadzić normalny proces. 18 stycznia odbyła się rozprawa. Wyrok ma zostać ogłoszony w piątek 25 stycznia o 14.30.
Wiceminister miał zażądać warunkowego umorzenia
Gdy zainteresowaliśmy się sprawą i umówiliśmy na rozmowę przed kamerą z Patrykiem Jakim, wiceminister miał już przygotowanie pisemne oświadczenie.
"Skieruję do prokuratury pismo, w którym oświadczę, że będę popierał wniosek pełnomocników oskarżonego o warunkowe umorzenie sprawy" - pisze Jaki w oświadczeniu.
Wbrew pozorom stanowisko Patryka Jakiego nie jest jednak zbieżne z tym, czego domaga się adwokat Kołbuca. Obrońca bowiem żąda bezwzględnego uniewinnienia swojego klienta. Patryk Jaki zaś chce warunkowego umorzenia sprawy.
Na czym polega różnica? Warunkowe umorzenie sprawy oznacza prawomocne stwierdzenie winy. A warunkiem umorzenia jest poddanie oskarżonego okresowi próby. Jeżeli przez rok albo dwa lata oskarżony nie będzie wchodził w konflikty z prawem, sprawa zostanie automatycznie zatarta. Jednak zanim to nastąpi, Romana Kołbuca będzie kontrolował kurator sądowy pod kątem, czy obywatel ten prowadzi się właściwie względem obowiązujących przepisów prawa.
Patryk Jaki pisze: "Pomimo szykan, które mnie spotkały, nie uważam, by konieczne było ściganie Pana Romana Kołbuca. Celem mojego zawiadomienia było tylko i wyłącznie skasowanie mojego numeru telefonu z wpisu na portalu społecznościowym".
– Mnie tylko zależy na tym, aby mój numer został usunięty z internetu. To jest też telefon do kontaktów z moim dzieckiem i moją żoną. Nikt z nas chyba by nie chciał, żeby ciągle ktoś dzwonił i kogokolwiek nas wyzywał – mówi nam Jaki.
Roman Kołbuc nie zgadza się na jakiekolwiek warunki umorzenia sprawy. Uważa, że jest niewinny. I takie stanowisko - uniewinnić oskarżonego - prezentuje jego adwokat.
Wiceminister Jaki uważa jednak do dziś, że czyn Romana Kołbuca był szkodliwy.
– To jest jednak przekroczenie jakiejkolwiek debaty publicznej. Jakieś pojedyncze osoby mogą mieć mój numer, bo ja działam w życiu publicznym w regionie od lat. To nie upoważnia jednak nikogo, żeby ten numer umieszczać z wyraźnie nakierowaniem złych emocji w moim kierunku. Z czegoś się biorą te ataki na biura poselskie – podkreśla Jaki.
"Nieproporcjonalne działania"
O ocenę sprawy poprosiliśmy Dorotę Głowacką z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
– Potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której udostępnienie czyjegoś numeru telefonu w konkretnym kontekście może zostać potraktowane jako nawoływanie do przestępstwa – mówi.
Dodaje jednak, że w tej sprawie ważny jest kontekst, czyli kwestia protestu społeczności lokalnej.
- Wydaje mi się że ten mężczyzna nie zamieścił w sieci niczego, co można by było potraktować jako naruszenie prawa, a wszelkie podjęte wobec niego działania, czyli zatrzymanie i zatrzymanie sprzętu były daleko nieproporcjonalne. Próba pociągnięcia tego pana do odpowiedzialności i wykorzystanie przepisów o nawoływaniu do popełnienia przestępstwa mogła być takim pretekstem, żeby spowodować wobec niego represje, jako wobec osoby, która była zaangażowana w te protesty – podsumowuje Głowacka.
Autor: Mateusz Dolak (m.dolak@tvn.pl)/ jp/AG / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24