Dokładnie 54 lata temu, 13 listopada 1963 roku, sowiecki myśliwiec przelatując nad niewielką wsią Łaziska (woj. dolnośląskie), zamienił się w śmiercionośną kulę ognia i runął na jeden z domów wielorodzinnych. W katastrofie zginęły dwie młode osoby. Z budynku zostały ruiny, które jeszcze przez kilka tygodni ochraniane były przez Armię Radziecką. Żołnierze usilnie szukali szczególnie jednego, tajemniczego przedmiotu.
W latach 60. w pobliżu Bolesławca, wojska sowieckie regularnie prowadziły ćwiczenia w powietrzu. Mieszkańcy Łazisk nieraz obserwowali latające na niebie samoloty. Jeden z nich, z niewiadomych przyczyn, rozbił się we wsi.
Żyjący do dzisiaj świadkowie tej katastrofy opisują ją jako coś szokującego. Z ich relacji wynika, że myśliwiec płonął już w powietrzu, ciągnąc za sobą warkocz ognia i dymu. Pilot nie dał rady wyprowadzić go w pole. Katapultował się chwilę przed tym, jak jego maszyna z pełną siłą runęła na gospodarstwo.
Samolot zerwał dach, przebił wszystkie stropy, a na koniec wbił się z impetem w piwnicę domu. Wszystko płonęło.
- Ogień, dym i nic więcej. Z domu zostały tylko mury z dwóch stron - wspomina Maria Filipek, wówczas 15-latka. Jej akurat nie było wtedy w domu, wracała z pobliskiego Bolesławca. Byli za to jej rodzice, siostra, brat i kuzyn. Nie wszyscy uszli z życiem.
Młode ofiary
Akurat kiedy samolot spadał na dom, na zewnątrz przed dom wyszedł 18-letni Tadeusz - kuzyn pani Marii oraz Wiesława Kiepury. Wybuch rozerwał jego ciało na strzępy. Długo po katastrofie znajdowano części jego ciała i elementy odzieży porozrzucane po okolicy.
Drugą ofiarą była zaledwie 5-letnia Zosia - średnia z rodzeństwa. Przysypana gruzem i zbożem składowanym na poddaszu po prostu się udusiła.
Poważnie ranni zostali rodzice małej, również przygnieceni przez gruzy. Ojciec miał pękniętą podstawę czaszki, matkę uderzyła w głowę rozżarzona belka. Oboje długi czas spędzili w szpitalu. Cudem ocalał 2-letni Wiesław, któremu nic się nie stało. Tamte wydarzenia zna tylko z opowieści bliskich.
- Z tego, co opowiadają, to byłem cały przysypany gruzami i tylko trzymałem się mamy za jej nogę. Kiedy tata się wygrzebał z gruzów, odkopał mamę, a potem mnie wyciągnął. Podali mnie przez okno sąsiadce. Wzięła mnie i trzymała na rękach - opowiada Wiesław Kiepura.
Jedno mu zostało w pamięci z tamtego dnia. - Taki mam obraz przed oczami: ciemne, czarne niebo, dużo iskier i ognia. Tyle pamiętam - przyznaje.
Tajemnicze poszukiwania
Na miejscu katastrofy momentalnie pojawili się radzieccy żołnierze. Otoczyli cały teren i nie pozwalali nikomu na niego wchodzić. Sprzątali części wraku porozrzucane w promieniu kilkuset metrów. Ludzie musieli wracać do swoich domów okrężnymi drogami. Sprawę chciano załatwić po cichu, jednak wojsko stacjonowało tam kilka tygodni. Tego nie dało się przeoczyć.
- To była katastrofa wojskowa, więc nasi "bracia" dyktowali warunki, w jakich wszystko na miejscu się odbywało. Myśliwiec to był chyba MiG-21, jak na tamte czasy nowoczesna maszyna. Sowieci szukali szczególnie jednego przedmiotu, musiał być on dla nich bardzo istotny. Na zdjęciu pokazywanym mieszkańcom przypominał jakąś pompkę - wspomina Zbigniew Abramowicz, regionalista i badacz, autor dokumentów związanych z historią Bolesławca i okolic.
Czy znaleźli to, czego szukali? Tego nie wiadomo, wszystko owiane było tajemnicą. Faktem jest, że po kilku dniach od katastrofy do Łazisk przyjechali jacyś dostojnicy radzieckiej armii. Maria Filipek mieszkała wtedy u rodziny. Jak wspomina, z całą delegacją przyjechał również pilot rozbitego samolotu. Płakał i ubolewał z powodu tragedii. Ponoć nie był to pierwszy tego typu wypadek z jego udziałem. I nie ostatni, bowiem jakiś czas później doprowadził do kolejnej katastrofy, w której sam zginął.
A o tej z Łazisk, mieszkańcy jeszcze długo będą pamiętać. Tym bardziej że do dzisiaj znajdują szczątki samolotu na swoich polach czy w ogródkach.
Myśliwiec rozbił się w Łaziskach pod Bolesławcem:
Autor: Igor Białousz/Andrzej Stefańczyk / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | A. Stefańczyk