Magdalena K. zapaliła świeczki i wyciągnęła klamki z okien. W mieszkaniu zostawiła trójkę dzieci, które zginęły w pożarze. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu zdecydował o podwyższeniu kary. Kobieta ma spędzić w więzieniu pięć lat. Wyrok jest prawomocny.
Pod koniec listopada 2018 roku zapadł pierwszy wyrok w tej sprawie. K. została skazana na cztery lata pozbawienia wolności. Jak wskazywał sąd gdyby - przy wymierzaniu kary - wziąć pod uwagę wyłącznie zaniedbania rodzicielskie i tragiczne skutki pożaru to "należałoby z pewnością rozważyć wymiar kary wyższej". - Ale sąd miał na względzie to, że pani ta była matką tych dzieci i z pewnością ona także doznała ogromnej traumy - mówił sędzia Daniel Strzelecki.
Apelacja
Od rozstrzygnięcia odwołała się zarówno obrona, jak i oskarżyciel publiczny. Jak przekazał Witold Franckiewicz z Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, obrońca oskarżonej w apelacji zakwestionował ustalenia w zakresie opieki nad dziećmi, bo te - w chwili zdarzenia - znajdowały się pod opieką dziadka. Obrona uważała też, że zasądzona w pierwszej instancji kara, jest zbyt surowa. I wniosła o uniewinnienie lub złagodzenie kary wobec oskarżonej. Obrońca podkreślał, że jego klientka poniosła już karę, którą była śmierć jej dzieci.
Z kolei prokuratura wskazała, że Magdalena K. nie powinna odpowiadać jedynie za to, co się stało feralnego dnia. Ponieważ, zdaniem oskarżyciela publicznego, już wcześniej życie dzieci mogło być zagrożone. Prokuratura wnosiła o zaostrzenie kary do sześciu lat i sześciu miesięcy.
"Codziennie mam koszmar, że nie mogę się do nich dostać"
W ostatnim słowie K. poprosiła, by "kara została zniesiona". - Jeżeli nie będzie, to się dostosuję. Naprawdę żałuję tego, co się stało. Niech sąd uwierzy, że ja bardzo tęsknię za swoimi dziećmi. Nie ma dnia, ani nocy, kiedy o dzieciach nie myślę. Codziennie mam koszmar, że nie mogę się do nich dostać. A ja próbowałam, nie udało mi się to - mówiła oskarżona. I dodała: - Cały czas uważam, że w tym ogniu powinnam być ja, a nie moje dzieci.
Kobieta obecnie przebywa w ośrodku terapii uzależnień. Pytana przez sąd o to czy do tragedii mogło nie dojść, odpowiedziała: - pewnie tak, gdybym nie brała narkotyków.
Sąd Apelacyjny we Wrocławiu, który rozpatrywał odwołanie od rozstrzygnięcia z pierwszej instancji, zdecydował, że kobieta spędzi w więzieniu najbliższe pięć lat.
Sędzia uzasadniając wyrok, mówiła, że nie ma dowodów na to, aby kobieta zostawiła dzieci swojemu ojcu pod opieką. Nawet jeśli to było dla niej oczywiste, że skoro przebywa w domu, to będzie sprawował pieczę nad dziećmi.
- Ojciec to był człowiek niepełnosprawny, niedosłyszący, mieszkał w osobnym pokoju - mówiła sędzia, dając do zrozumienia, że stan mężczyzny nawet nie pozwalał na opiekę nad wnukami.
Zginęli w płomieniach
Do pożaru w Piechowicach doszło na początku grudnia 2017 roku. Strażacy szybko ugasili płonące mieszkanie. Jednak w jednym z pokoi znaleźli ciała trójki dzieci: czteroletniego Oskara, pięcioletniej Agnieszki i ośmioletniego Dominika.
Tej nocy dzieci znajdowały się pod opieką dziadka. Mężczyzna zdążył wybiec z budynku. Matka rodzeństwa pojawiła się na miejscu już w trakcie pożaru. Kilka dni później usłyszała zarzuty.
Prokuratura: za to, co się stało odpowiada matka
Później śledczy oskarżyli Magdalenę K. - Została oskarżona o popełnienie dwóch przestępstw, w tym nieumyślnego sprowadzenia zdarzenia w postaci pożaru zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób - informował Tomasz Czułowski z Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.
Zdaniem oskarżyciela publicznego, pożar zagrażał życiu 26 mieszkańcom budynku przy ulicy Przemysłowej w Piechowicach. Kobietę oskarżono także o to, że co najmniej od czerwca 2015 roku do 2 grudnia 2017 roku wielokrotnie narażała swoje dzieci na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Wszystko dlatego, że swoje pociechy miała zostawiać bez opieki dorosłych lub pod opieką, uzależnionego od alkoholu, dziadka.
W oknach nie było klamek, w pokoju paliły się świeczki
Prokuratorzy nie mieli wątpliwości, że feralnego wieczora matka zostawiła dzieci w pokoju, w którym nie było możliwości otwarcia okien i w pobliżu źródła ognia. Okazało się, że kobieta wykręciła klamki z okien, bo jej najmłodszy syn miał zwyczaj wychodzenia z domu właśnie tą drogą.
W trakcie śledztwa na jaw wyszło też, że kilka dni przed pożarem w mieszkaniu K. wyłączono prąd. Dlatego dom oświetlała świeczkami przyniesionymi z cmentarza. - Tę świeczkę w sobotę u dzieci to ja zapaliłam. Wisiał u nich taki lampion na suficie i tam była ta świeczka - mówiła w trakcie przesłuchania K. Jej wyjaśnienia odczytano podczas pierwszej rozprawy przed Sądem Okręgowym w Jeleniej Górze.
Wyrok zapadł przed Sądem Apelacyjnym we Wrocławiu:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: archiwum tvn24