Przed Sądem Okręgowym w Opolu ruszył w czwartek proces Sabiny W., oskarżonej o utopienie w muszli klozetowej swojego dziecka. Do zdarzenia doszło bezpośrednio po porodzie.
Wydarzenia rozegrały się w Gierałtowicach, gdzie oskarżona mieszkała z parterem. 27 czerwca ubiegłego roku kobieta wezwała karetkę. Na miejscu, w łazience, ratownicy znaleźli zwłoki noworodka. Sabinę W. przetransportowano do szpitala, natomiast zwłoki dziecka zabezpieczono do sekcji.
Prokuratura wszczęła śledztwo. W jego trakcie ustalono, że chłopiec urodził się żywy. Jako przyczynę śmierci wskazano utonięcie. Według śledczych chłopiec, nawet jeśli urodził się przedwcześnie, miał szansę przeżyć. Świadczyć o tym miał chociażby fakt, że po porodzie dziecko oddychało.
Kobieta została oskarżona o zabójstwo dziecka z zamiarem ewentualnym, a czynu miała dokonać mając znacznie ograniczoną poczytalność.
"Nie umiałam sobie poradzić z krwią"
W czwartek, przed opolskim sądem, ruszył proces kobiety. Po odczytaniu aktu oskarżenia przez prokuratora, sąd odczytał wyjaśnienia Sabiny W. złożone w śledztwie.
- Siedziałam na ubikacji, nagle zaczęłam wyciskać, to był dla mnie szok, nie wiedziałam, co się działo. Nawet nie usłyszałam płaczu dziecka, bo tak mi szumiało w głowie, że byłam nieprzytomna. Zaczęłam rodzić, w domu było pełno krwi. W trakcie tego wyciskania dziecko wypadło ze mnie i wpadło do ubikacji. Wstałam z ubikacji, nie wiedziałam, czy to dziecko płakało, byłam słaba i i szumiało mi w głowie. Nie wiedziałam o co chodzi, nie umiałam sobie poradzić z tą krwią - odczytywał wyjaśnienia oskarżonej sędzia Mateusz Świst.
- Jeszcze w tej łazience dzwoniłam do Krystiana (partnera - przyp. red.), że ma przyjechać do domu. Powiedziałam mu, że urodziłam dziecko. Wystraszony przyjechał do domu, bo nie wiedział, że jestem w ciąży. Nawet ja nie wiedziałam - czytał sędzia.
Z dalszej części wyjaśnień W. wynika, że ratownik poszedł do ubikacji po dziecko, a ją samą zawieziono do szpitala w Kędzierzynie-Koźlu na oddział ginekologiczny. Tam przeszła zabieg. Potem pozostała na oddziale.
Nadzwyczajne złagodzenie kary?
Na rozprawie zeznawał ratownik medyczny, który przyjechał do domu oskarżonej. Zeznał, że około 7 rano otrzymał zgłoszenie o poronieniu. Po przyjeździe, kiedy usłyszał, że był to szósty miesiąc, zdziwił się i chciał poprawić kobietę, że musi chodzić o szósty tydzień. Ale kobieta się nie pomyliła.
- Zapytałem w takim razie gdzie jest dziecko. Powiedziała, że w toalecie. Powiedziałem koleżance, żeby zmierzyła podstawowe parametry pacjentki, a ja idę szukać dziecka. Poszedłem do toalety, zacząłem wyciągać te wszystkie ręczniki i papier toaletowy z sedesu. Zauważyłem nóżkę dziecka, wyciągnąłem je razem z pępowiną i łożyskiem. Oceniłem parametry życiowe, stwierdziłem, że nie podejmujemy czynności ratunkowych. Było zimne, wychłodzone - relacjonował ratownik.
Kobieta, pomimo jej protestów, karetką została przetransportowana do szpitala. - W szpitalu lekarka po wstępnych oględzinach oceniła, że dziecko jest z ciąży donoszonej, urodzone żywe - mówił świadek.
Kobieta nie przyznaje się do zarzucanego jej czynu. Przed sądem odpowiada z wolnej stopy po tym, jak sąd apelacyjny uchylił jej tymczasowy areszt. Ze względu na stwierdzoną ograniczoną poczytalność i lekkie upośledzenie, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, w tym przypadku wyrok poniżej 8 lat więzienia.
Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław