- Nie rozumiem artykułu "Super Expressu". Nie posługiwałem się symbolami nazistowskimi, nie wykonywałem żadnych nazistowskich gestów – twierdzi Jacek Protasiewicz po publikacji tabloidu. W czwartkowym wydaniu, gazeta poinformowała, że po zakończeniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, niemiecka prokuratura postawi przewodniczącemu dolnośląskiej Platformy Obywatelskiej dwa zarzuty. Wszystko przez lutowe zachowanie polityka na frankfurckim lotnisku.
Czekają, aż straci immunitet
Jak powiedziała "Super Expressowi" rzeczniczka prokuratury, śledczy czekają teraz tylko na utratę immunitetu przez europosła. - Jak tylko zostanie pozbawiony tej ochrony, to od razu możemy skierować sprawę do sądu – tłumaczyła.
Tymczasem polityk PO twierdzi, że nie rozumie artykułu gazety. - Bowiem ta sama prokurator w rozmowie z kilkoma innymi redakcjami polskimi zaprzeczyła tym rewelacjom, jakoby decyzja postawienia zarzutów już zapadła - zauważa w rozmowie z tvn24.pl Protasiewicz.
"Nie obawiam się postępowania"
Przewodniczący dolnośląskich struktur Platformy Obywatelskiej dodaje, że ewentualnych zarzutów się nie boi. – Przypominam, że zrezygnowałem z kandydowania po to, żeby nie być chronionym immunitetem europarlamentarnym. Nie obawiam się postępowania przed niemieckim wymiarem sprawiedliwości, a dużo ważniejsza jest dla mnie ocena Polaków – podkreśla polityk.
I dodaje, że przez wzgląd na swoich polskich wyborców wycofał się z kandydowania. – Moja rezygnacja z udziału w wyborach związana jest z wiarygodnością wśród polskich wyborców, bo jestem przekonany, że przed niemieckim wymiarem sprawiedliwości dowiodę, że to celnicy sprowokowali całą sytuację. To oni złamali prawa europejskie, naruszając immunitet parlamentarny i mam nadzieję tego dowieść, gdy postępowanie się zacznie – wyjaśnia europoseł.
Czeka i żałuje
Zdaniem Protasiewicza lotniskowy monitoring, który stara się zdobyć, będzie przemawiał na jego korzyść.
- Spokojnie czekam aż niemiecka prokuratura rozpocznie postępowanie, jestem przekonany, że zapis z kamer lotniskowych potwierdzi moją interpretacje zdarzenia – uważa. Czy żałuje lutowych wydarzeń? – Oczywiście, że tak, ale jestem też pewien, że fakty i ustalenia śledczych będą przemawiać na moją rzecz – podsumowuje Protasiewicz.
"Heil Hitler" w odpowiedzi na "raus"?
Incydent na lotnisku opisała pod koniec lutego niemiecka bulwarówka "Bild". Według niej, Protasiewicza zatrzymał strażnik graniczny i zażądał dokumentu. W tym momencie, według relacji dziennika, Polak "wybuchł" agresją. Miał wyzywać funkcjonariusza od "Hitlera", "nazisty", krzyczeć "Heil Hitler!" i pytać się go, czy "był kiedyś w Auschwitz".
Protasiewicz przyznawał, że sytuacją na lotnisku był zaskoczony. Natychmiast po publikacji bulwarówki "Bild" zwołał konferencję prasową, na której próbował wytłumaczyć swoje zachowanie.
- Niemiecki celnik na lotnisku powiedział do mnie "raus", zagotowałem się. Powiedziałem, że "raus" w kraju, w którym mieszkam, kojarzy się z takimi słowami jak "Heil Hitler" czy "Haende hoch" - wyjaśniał europoseł PO.
Dwa doniesienia do prokuratury
Wyjaśnienia polityka nie przekonały niemieckich służb. Doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa już kilka dni po lotniskowym incydencie złożyli niemieccy policjanci. Niecały miesiąc później do prokuratury trafiło kolejne zawiadomienie. Miał złożyć je niemiecki celnik, który zarzucał europosłowi, że "jego wypowiedzi szkodzą pokojowi".
Premier: zachowanie niestosowne
Incydent na lotnisku wywołał lawinę komentarzy. Odniósł się do niego m.in. premier Donald Tusk. - Niezależnie od tego, jak niestosowne było zachowanie celników niemieckich, niestosowne jest również zachowanie posła Protasiewicza - oceniał.
Polityk się wycofał
Kilka dni po wybuchu lotniskowej afery Protasiewicz zrezygnował z funkcji szefa kampanii PO do Parlamentu Europejskiego. Wycofał się też ze stanowiska przewodniczącego polskiej delegacji w Europejskiej Partii Ludowej i ze startu w majowych wyborach do europarlamentu.
Autor: ar, tam/b/kwoj / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24