Bale maskowe, kuligi, wystawne uczty i wypieki własnoręcznie przygotowywane przez księżną Daisy, panią na Zamku Książ - tak wyglądało Boże Narodzenie w rezydencji Hochbergów. Nie był to jednak tylko czas uciech dla możnych. Księżna zapraszała też ubogich mieszkańców okolicznych miejscowości. Wręczała im podarunki i częstowała smakołykami. Oni też mogli poczuć magię świąt.
Okolice Zamku Książ były wziętym ośrodkiem turystycznym. Białe drzewa skrzące się w zimowym słońcu, zaśnieżone pagórki i świeże przejrzyste powietrze przyciągały gości. Jak mogły nie zachwycać? Skoro nawet księżna Daisy, pani na Zamku Książ, najmroźniejszej porze roku nie szczędziła ciepłych słów.
"W zimie mieszkamy w zaczarowanym raju, kiedy każdą gałązkę i każdą trawkę pokrywa szron, błyszczący w zimowym słońcu, przy niebie błękitnym jak w czerwcu" - opisywała księżna w swoim pamiętniku.
Na Zamku świętowali wszyscy
Zachwyconych nie tylko krajobrazami, ale też gościną u księżnej Daisy było wielu. Jednak ta była zarezerwowana tylko dla wybranych. Choć w rzeczywistości Boże Narodzenie na Zamku Książ było świętem nie tylko Hochbergów. Świąteczna gorączka ogarniała wszystkich: strażników, lokajów, sprzątaczki i kucharzy.
"Były prezenty dla każdego i dużo uciechy ze znajdowania ich. (…) Każdy czuł się swobodnie i był szczęśliwy" - notowała w swoim pamiętniku księżna.
Daisy, panią na zamku, odwiedzali jej angielscy przyjaciele, którzy także rzucali się w wir świątecznych przygotowań. Choć początki, pochodzącej z Wielkiej Brytanii, Daisy z niemieckim Bożym Narodzeniem nie były łatwe. Owszem, doceniała piękne kolędy. Jednak wielu rzeczy jej brakowało. Tęskniła za babeczkami z leguminą z jabłek, rodzynkami, skórką pomarańczową i migdałami, które na rodzinnych Wyspach znajdowały się na świątecznym stole. Musiała się też obejść bez puddingów śliwkowych. Początkowo próżno było ich szukać na wystawnej świątecznej kolacji. Później specjały przysyłano jej z Anglii. Księżna wzięła też sprawy w swoje ręce i zajęła się wypiekami. Razem z angielską pokojówką i angielskim lokajem męża rzucała się w wir pracy.
Czas przyjemności
W olbrzymich zamkowych salach księżna mogła wyprawiać świąteczne przyjęcia. I z tej możliwości korzystała.
"(...)Któregoś wieczoru urządziliśmy bal maskowy. Hansel był Indianinem, a mały Lexel wystąpił jako Kupidyn z wieńcem róż i strzałami" - opisywała w swoich pamiętnikach Boże Narodzenie 1912 roku.
To był czas przyjemności, spędzany w rodzinnym gronie. Księżna robiła wszystko, by swoim najbliższym uprzyjemnić świąteczną porę. Były więc nie tylko długie rozmowy przy kominku, uczty przy uginającym się od potraw stole i wirujące podczas bali na parkiecie dystyngowane pary.
"Na wszystkich drzewach wzdłuż zjazdu saneczkowego kazałam zawiesić chińskie lampiony a jako niespodziankę kazałam rozniecić ognie sztuczne barwy czerwonej, bladoniebieskiej i zielonej – cudnie to wyglądało. Doprawdy to była szalona noc. Każdy z moich arabskich kuców ciągnął sanki z dwojgiem osób, mknęliśmy przez śniegi" - tak Daisy wspominała organizowane przez siebie kuligi.
2,5 tysiąca ubogich
Jednak dla księżnej, słynącej z działalności dobroczynnej, Boże Narodzenie nie było tylko i wyłącznie czasem zabawiania gości. Na polecenie pary Hochbergów do zamku przed świętami zapraszano górników pracujących w należących do nich kopalniach. Nie była to jedyna prospołeczna bożonarodzeniowa działalność Daisy.
Przed jedną z wigilii pojechała do Wałbrzycha. Wróciła bardzo zdenerwowana. Choć od dzieciństwa uczono ją panować nad emocjami, to tym razem nie mogła się powstrzymać. Jej oczy rzucały gromy, a policzki zaczerwieniły się od złości. Do zamkowych pomieszczeń wkroczyła szybkim, nerwowym krokiem.
Co tak rozzłościło księżną? Sposób w jaki biednym wręczano świąteczne podarunki. Oczywiście chwaliła to, że nie zapomniano o ubogich. Ale oburzyło ją to jak rozdawano prezenty: ludzie czekali w kilkugodzinnej kolejce, na siarczystym mrozie, bez jedzenia i bez kropli ciepłej herbaty.
"Tak wyglądać to nie może. Koniec z tym" - myślała gorączkowo księżna.
I rzeczywiście kolejne przedświąteczne spotkanie z ubogimi było zupełnie inne. Potrzebujących zaproszono do zamku. Nie jednego i nie dziesięciu, ale ponad dwa tysiące osób. Daisy była szczęśliwa. Był poczęstunek, kolędy i radość na twarzach gości, którym nigdy wcześniej nie było dane wizytować księżnej.
"W salonach obok wielkiej sali balowej podarunki rozłożono na długich stołach i przygotowano herbatę i ciastka dla dwóch i pół tysiąca ludzi, wśród nich dla 700 dzieci (…) Pastor przemówił w kilku słowach, zaśpiewano kolędy a następnie idąc dookoła wręczałam każdej kobiecie szal, spódnicę, pończochy lub inny prezent" - zanotowała nie bez emocji księżna.
Wojna, upadek i kres beztroski
Wystawne święta skończyły się tu wraz z wyprowadzką księżnej. W 1922 roku Daisy rozwiodła się ze swoim mężem. Do Książa wróciła jeszcze kilkanaście lat później. Jednak nie zamieszkała już w pałacowych pokojach, a w maleńkim mieszkaniu w skrzydle budynku bramnego. Wciąż utrzymywała przyjazne kontakty z były pracownikami i okolicznymi mieszkańcami.
Później została zmuszona do opuszczenia tego miejsca. – W czasie II wojny światowej zamek był praktycznie w ruinie, był w trakcie przebudowy. Wówczas święta były bardzo ponure. Wraz z upadkiem majątku Hochbergów skończył się czas świąt dla okolicznych mieszkańców i służby. Nie było już olbrzymiej choinki, nie było prezentów, ani zabaw świątecznych. Wraz z upadkiem fortuny upadły wszystkie tradycje – kwituje Andrzej Gaik, przewodnik po Zamku Książ.
Daisy zmarła w czerwcu 1943 roku. A święta w dawnej rezydencji Hochbergów nigdy nie były już tak magiczne.
***
Do przygotowania tekstu posłużyło wystąpienie Magdaleny Woch, specjalisty ds. turystyki i kultury z Zamku Książ, na temat bożonarodzeniowych zamkowych tradycji
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Zamek Książ w Wałbrzychu, fotopolska.eu