Krajowy sąd koleżeński PO ukarał naganą dwóch posłów zamieszanych w tzw. aferę taśmową. Chodzi o ujawnienione w mediach nagrania, w których mieli oni proponować pracę w zamian za głosy na Jacka Protasiewicza w wyborach na dolnośląskiego przewodniczącego partii. Po uprawomocnieniu się decyzji Michał Jaros i Norbert Wojnarowski zostaną odwieszeni w prawach członków. Posłowie przeprosili kolegów za swoje słowa.
O karze wymierzonej posłom Jarosowi i Wojnarowskiemu poinformowała PAP posłanka Halina Rozpondek, która jest członkiem partyjnego sądu Platformy.
Sąd zebrał się we wtorek o godz. 14:00, by zdecydować o losie posłów zamieszanych w tzw. aferę taśmową. Przed dolnośląskimi wyborami w Karpaczu, na których przewodniczącym dolnośląskich struktur PO został Jacek Protasiewicz, mieli oni proponować pracę w KGHM w zamian za głos właśnie na europosła Protasiewicza. CZYTAJ WIĘCEJ
- Dzisiejsza decyzja sądu nie jest prawomocna, bo zainteresowani mogą się od niej odwołać. Ewentualne odwołanie rozpatrzy również sąd partyjny, tylko w innym składzie- mówiła tuż po decyzji Rozpondek.
"To było zachowanie nieetyczne"
Po uprawomocnieniu się kary obaj posłowie zostaną odwieszeniu prawach członka partii. - Zarówno Jaros, jak i Wojnarowski zachowali się nieetycznie, ale po wysłuchaniu obu posłów i zapoznaniu się z nagraniami z prowadzonych przez nich rozmów partyjny sąd nie dopatrzył się przekupstwa politycznego. Jednak posłowie są funkcjonariuszami publicznymi, powinni zachowywać ostrożność i postępować etycznie, stąd kara nagany - zaznaczyła.
Jaros: "Wyciągnąłem wnioski"
- Przyjmuję tę decyzję z pełną pokorą, nie chcę się również od niej odwoływać - tuż po decyzji przyznał w rozmowie z tvn24.pl jeden z bohaterów afery, Michał Jaros.
Jak dodał, przed sądem wytłumaczył kontekst całej rozmowy. W jego opinii zmienia on oblicze zarejestrowanego i upublicznionego fragmentu.
- Myślałem, że decyzja członków PO będzie spójna ze wcześniejszą decyzją komisji etyki poselskiej. Jej członkowie nie dopatrzyli się w moim postępowaniu rażących uchybień. Mimo wszystko rozumiem zastrzeżenia moich kolegów - tłumaczył Jaros w rozmowie z tvn24.pl.
I zapewnił: - Z całej tej niemiłej sytuacji wyciągnąłem wnioski na przyszłość.
Wojnarowski: "Przeprosiłem za dosadny język"
- Po decyzji padło uzasadnienie ustne. Sąd koleżeński poprosił, abym roztropniej dobierał słowa - mówił w rozmowie z TVN24 po debraniu orzeczenia krajowego sądu koleżeńskiego Wojnarowski.
Dodał jednak: - To nagranie było pocięte, całe spotkanie miało 30 minut, a zostało skrócone do czterech. Mimo wszystko, przeprosiłem swoich partyjnych kolegów za całą sytuację. Za dosadny język przeprosiłem już zresztą wcześniej - tłumaczył we wtorek wieczorem.
W jego opinii, był prowokowany podczas październikowej rozmowy. - Nie mogłem się tego spodziewać, bo rozmawiałem ze swoim przyjacielem, chciałem mu pomóc. W najskrytszych snach nie przypuszczałem, że będzie mnie nagrywał - mówił.
Poseł Wojnarowski jeszcze nie zdecydował, czy od decyzji się odwoła. - Mam jeszcze 14 dni - rzucił na koniec.
Inni bohaterowie ukarani
Rozpondek poinformowała też, że sąd orzekając w tej samej sprawie ukarał karą nagany trzech radnych z Legnicy, Polkowic i Lubina: Tomasza Borkowskiego, Pawła Frosta i Edwarda Klimkę. Analogicznie także oni - po uprawomocnieniu się decyzji sądu - zostaną "odwieszeni" w prawach członka partii.
Dolnośląskie przetasowania w Karpaczu
Pod koniec października wiceszef PO Grzegorz Schetyna stracił stanowisko szefa PO na Dolnym Śląsku, przegrywając w głosowaniu podczas zjazdu z europosłem Jackiem Protasiewiczem. Głosowano dwukrotnie, w pierwszym głosowaniu nikt nie uzyskał wymaganej większości, a w drugim Protasiewicz pokonał Schetynę 11 głosami.
Kupczenie głosami?
W kolejnych dniach "Newsweek" upublicznił nagranie, z którego wynika, że poseł Wojnarowski obiecywał jednemu z delegatów, Klimce załatwienie stanowiska w KGHM - w zamian za oddanie głosu na Protasiewicza. Wojnarowski zaprzeczał jednak, jakoby proponował pracę Klimce, powołując się na wpływy Jacka Protasiewicza. Jak twierdził, opublikowany tekst został "wyrwany z kontekstu". W kolejnym nagraniu poseł Jaros i radny z Polkowic Tomasz Borkowski mieli namawiać delegata do głosowania na Protasiewicza, a w zamian sugerować, że działacz mógłby trafić do rady nadzorczej jednej z państwowych spółek. Według "Newsweeka" delegatem, którego namawiano do poparcia Protasiewicza, był Paweł Frost, szef koła PO w Legnicy i tamtejszy radny, z zawodu tłumacz przysięgły, zwolennik Schetyny. Jaros zapewniał jednak, że nie próbował "nikogo kupować" i przekonywał, że przedstawione fragmenty nagrania "nie oddają w pełni przebiegu i kontekstu spotkania".
Zawieszeni w prawach członków
Niedługo po upublicznieniu nagrań zarząd krajowy PO zawiesił w prawach członka partii zarówno osoby, które nagrały ujawnione przez "Newsweek" rozmowy, jak i te, które zostały nagrane. Zawieszeni zostali wszyscy ukarani we wtorek naganą. Premier Donald Tusk zapowiadał wówczas, że jeśli zarzuty wobec polityków "zaangażowanych w kwestię" dolnośląskich taśm się potwierdzą, poniosą oni konsekwencje.
- Nikt, kto uprawia praktyki sprzeczne z poczuciem przyzwoitości, nie znajdzie się na listach PO - oświadczył wtedy Tusk. Na początku grudnia ub.r. Prokuratura Okręgowa w Legnicy odmówiła wszczęcia śledztwa ws. ewentualnej korupcji politycznej w związku z wyborami szefa dolnośląskiej Platformy. Rzeczniczka prokuratury wyjaśniła wówczas, że legniccy śledczy nie dopatrzyli się w tej sprawie znamion przestępstwa.
Autor: mir//ec/kwoj / Źródło: PAP, TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: tvn24