O przyszłości pięciu działaczy PO, bohaterów tzw. afery taśmowej, we wtorek zdecyduje Krajowy Sąd Koleżeński partii. Działacze mieli oferować pracę w państwowej spółce w zamian za głosowanie na Jacka Protasiewicza na regionalnym zjeździe partii. Po ujawnieniu taśm przez media w październiku, zostali zawieszeni. Sprawę badała prokuratura.
Sąd Koleżeński PO zbierze się we wtorek o godz. 14.00 w Warszawie. Ma ocenić, czy działacze uwikłani w tzw. aferę taśmową zaszkodzili partii. W skład sądu wchodzą przedstawiciele PO z każdego regionu, ale wykluczeni są Dolnoślązacy.
- Spodziewam się każdego wyroku. Ale to tylko świadczy o tym, że nasze wewnętrzne sądownictwo nie jest iluzoryczne, jest prawdziwe. Jeżeli koledzy przekroczyli granicę kultury politycznej, jeżeli swoją działalnością zaszkodzili Platformie, to z pewnością poniosą konsekwencje - mówił na antenie Radia Wrocław Jacek Protasiewicz, obecny szef regionalnych struktur PO.
Bohaterowie nagrań są obecnie zawieszeni w prawach członka partii. Sąd może ich odwiesić, upomnieć, a nawet wyrzucić z Platformy.
"Przyjmę wyrok z pokorą"
Sprawa dotyczy Norberta Wojnarowskiego i Michała Jarosa, a także trzech radnych z Legnicy, Polkowic i Lubina - Tomasza Borkowskiego, Pawła Frosta i Edwarda Klimki.
- Długo czekałem na sąd koleżeński, bo chcę się na nim również wytłumaczyć. Mam zamiar przedstawić kontekst nagranego fragmentu rozmowy. Cała trwała bowiem dwie godziny i myślę, że zmieni to obraz nagrania - przekonuje w rozmowie z tvn24.pl Michał Jaros. W jaki sposób? Na gorsze czy lepsze?
- Nie chcę tego przesądzać, bo nie chcę utrudniać czy wpływać na decyzję sądu koleżeńskiego. Jedno jest pewne. Z pokorą przyjmę wyrok, jakikolwiek by nie był. Trudno zgadywać, jakie decyzje będą podjęte na sądzie - dodaje Jaros.
Praca w KGHM w zamian za głosy?
W październiku zeszłego roku tygodnik "Newsweek" opublikował nagrania pokazujące kulisy zjazdu dolnośląskiej Platformy w Karpaczu.
Według informacji tygodnika, poseł Jaros i radny z Polkowic Tomasz Borkowski mieli wtedy namawiać delegata do głosowania na eurodeputowanego Jacka Protasiewicza (który ostatecznie wygrał z Grzegorzem Schetyną w wyborach na szefa regionu), a w zamian sugerować, że działacz mógłby trafić do rady nadzorczej jednej z państwowych spółek. Według "Newsweeka" delegatem, którego namawiano do poparcia Protasiewicza, był Paweł Frost, szef koła PO w Legnicy i tamtejszy radny, z zawodu tłumacz przysięgły, zwolennik Grzegorza Schetyny. W kolejnych dniach na stronie "Newsweeka" opublikowano dłuższą wersję tego filmu.
Zawieszeni w prawach członków partii
Po upublicznieniu nagrań Zarząd Krajowy PO zdecydował, że nie będzie powtórnych wyborów władz PO na Dolnym Śląsku, jednomyślnie zawiesił też na trzy miesiące w prawach członków partii zarówno osoby, które nagrały rozmowy ujawnione przez "Newsweek", jak i te, które zostały nagrane. Do komisji etyki poselskiej trafił również wniosek o ukaranie innego z bohaterów nagrań ze zjazdu PO na Dolnym Śląsku Norberta Wojnarowskiego, który miał obiecywać jednemu z delegatów, Edwardowi Klimce, załatwienie stanowiska w KGHM w zamian za oddania głosu na Protasiewicza. Sprawa też trafiła do prokuratury. Ta jednak nie dopatrzyła się w nagraniach rozmów znamion przestępstwa płatnej protekcji. CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT.
Autor: mir,balu/i / Źródło: TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: tvn24