Dobre warunki i wysokie zarobki - tego szukają dziesiątki tysięcy Polaków, którzy co roku wyruszają do pracy do Holandii. I łatwo wpadają w sidła nieuczciwych biur pośrednictwa pracy. Reporterzy "Superwizjera" i portalu OKO.press dotarli do ludzi, którzy osobiście przekonali się, jak działa system oszukiwania pracowników z Polski.
Każdego roku do Holandii wyjeżdża nawet 150 tysięcy Polaków. Drugie tyle zatrudnione jest tam na dłuższy czas. Zajęcia szukają często przez biura pośrednictwa pracy. Rekrutację odbywa się nieraz przez internet. Pracujący w Holandii Polacy twierdzą, że sezonowi pracownicy są nagminnie oszukiwani oraz okradani przez pośredników.
Dziennikarze "Superwizjera" pojechali sprawdzić jaka jest prawda o "holenderskim eldorado" z ukrytymi kamerami. Wcielili się w robotników szukających pracy sezonowej.
Własna gotówka i umowa w busie
Przedstawicielstwo holenderskiego biura pośrednictwa pracy wysłało dziennikarzy podających się za chętnych do pracy w 14-godzinną podróż busem. Nie wiedzieli dokładnie, dokąd jadą, ani jaka czeka ich praca. Dopiero w busie podpisali pierwszą umowę z biurem. Na miejscu poznali Polaka, który do pracy w Holandii jechał już kolejny raz. Przestrzegł ich, czego mogą się spodziewać na miejscu. - Pierwsza wypłata nigdy nie jest taka duża - powiedział. Dodał, że na pierwsze dwa tygodnie zawsze zabiera ze sobą własną gotówkę oraz jedzenie.
Na miejscu dziennikarze czekali kilka godzin, aż ktoś się nimi zajmie. W tym czasie do biura przyjeżdżały busy z całej Polski.
Przybyszami z Polski zajmują się specjalni koordynatorzy. To zazwyczaj Polacy, ale zatrudnieni przez biura pośrednictwa, które zajmują się zakwaterowaniem, załatwianiem umów i rozdziałem pracy. Oni decydują o losie sezonowych pracowników.
Po kilku godzinach na miejscu zjawił się kierowca, który zawiózł dziennikarzy do mieszkania. Dokąd jadą, powiedział im dopiero w drodze.
Myszy i pleśń. "Trzy noce spałyśmy w samochodzie"
Z umowy podpisywanej z biurem wynika, że pracownik musi mieszkać we wskazanym przez biuro mieszkaniu. Nie ma zaś znaczenia, w jakim jest ono stanie. - Mieliśmy na przykład pokój, który był strasznie zagrzybiony, podłoga była bardzo krzywa, na ścianach była pleśń. Jak padał deszcz, to na korytarzu była kałuża, która płynęła prosto do pokoi - tak jeden z sezonowych pracowników z Polski opowiada o jednym z miejsc, w którym był zakwaterowany. - Był to pokój na przykład cztery na dwa [metry] na jakimś śmierdzącym poddaszu - dodaje.
- Słyszeliśmy myszy. Zobaczyłyśmy, że one po prostu chodzą po ścianach i gdy mówiliśmy z sąsiadami na ten temat, to oni powiedzieli, że już zjadły im naprawdę wszystko, co było możliwe: torbę, wszystko, buty popodgryzane były - opowiada o swoich doświadczenia z pracy w Holandii Justyna. - Trzy noce spałyśmy w samochodzie. Po prostu nie dało się zasnąć. One były wszędzie - dodaje.
"Dla jednego gościa matka przysyłała z Polski pieniądze"
Najniższa tygodniowa opłata dla jednej osoby za takie zakwaterowanie to ponad 80 euro tygodniowo. Jak twierdzą pracownicy sezonowi zdarza się, że Polacy muszą płacić bardzo wysokie stawki - nawet ponad 100 euro od osoby.
Ponadto pracownicy informują, że muszą zgodzić się na to, że opłata za lokum zostanie im pobrana z góry, z pensji, niezależnie od tego, ile godzin w tygodniu i czy w ogóle będą pracowali. - Dopóki nie jesteś na mieszkaniu prywatnym, nie warto tutaj pracować, bo praktycznie wszystko, co się zarobi, idzie na opłaty i na życie - wyjaśnia pracownica sezonowa Dorota.
Po zakwaterowaniu dziennikarze czekali na telefon od koordynatora w sprawie pracy. Nikt nie umiał im powiedzieć, kiedy oraz jaką pracę dostaną. - Pamiętam sytuacje, nawet w pierwszej tej firmie, w której pracowałem, były takie, że dla jednego gościa matka przysyłała z Polski pieniądze - opowiada jeden z pracowników. - Siedział na lokacji i po prostu nie było dla niego pracy - dodaje. - Trzymali go w niepewności, dali mu kilka godzin tygodniowo - wyjaśnia.
Dziennikarze dostali pracę drugiego dnia od zakwaterowania. Do miejsca pracy musieli dojechać rowerami.
"Ludzie mieli potrącane kary od wypłaty"
Jak tłumaczą pracujący w Holandii Polacy, dla pracodawców prostsze jest szukanie pracowników przez pośredników. - Zero papierologii, zero bawienia się w ubezpieczenia, świadczenia socjalne, w jakieś tam emerytalne - mówi jeden z pracowników.
W Holandii działa kilka tysięcy biur pośrednictwa zatrudniających od małych firm do gigantów. Konkurencja między nimi jest spora, co ma wymuszać niezgodne z prawem działania. Sposobów na wykorzystywanie pracowników sezonowych jest wiele. - Często się zdarza, że zarabiają na ubezpieczeniu, czyli potrącają stawkę wyższą od pracownika aniżeli płacą do ubezpieczalni - tłumaczy Krzysztof Wąsala, były pracownik sezonowy. - Ludzie mieli potrącane kary jeszcze od tej wypłaty - dodaje. Pracownicy mówią też o "obcinaniu przepracowanych godzin".
Jedna z Polek wspomina, że wiedziała od początku o tym, iż jest oszukiwana. Trafiła do Polki, księgowej, która wspólnie z mężem Holendrem prowadzi biuro. Pomogli jej w załatwieniu adwokata. Agencja przyznała się w końcu, że oszukiwała pracownicę. - Zaraz po pierwszej rozprawie wystąpili do nas o ugodę - przyznaje.
Franciszek Roguski, prawnik, który często reprezentuje Polaków w takich sprawach, mówi, że oszukiwanie pracowników sezonowych opłaca się biurom pośrednictwa pracy.
"Nie wiem, czy nasze biuro oszukuje"
Dziennikarze pojechali do siedziby jednego z największych biur pośrednictwa pracy w Holandii, które przegrało proces ze wspominaną wcześniej Polką. Szefostwo nie chciało rozmawiać z nimi rozmawiać, tłumacząc, że to prywatna firma. Rzeczniczka biura postraszyła też reporterów policją.
Następnego dnia jednak rzeczniczka zadzwoniła z przeprosinami i zaproponowała spotkanie w cztery oczy, bez obecności kamery. Dziennikarze odmówili i pojechali do kolejnego biura, jednego z trzech największych w Holandii, za pośrednictwem którego dziennikarze podający się za robotników otrzymali pracę sezonową.
- Nie wiem, czy nasze biuro oszukuje, bo takich, akurat, sytuacji nie dostałem - powiedział przedstawiciel biura dziennikarzom. - Ludzie mają nastawienie na to, że po prostu przyjeżdżają do Holandii, myślą, że na Zachodzie jest komfort niesamowicie wysoki postawiony - dodał, tłumacząc w ten sposób wysokie opłaty za mieszkanie w kwaterach służbowych. Jak przekonywał, do mieszkań się dopłaca i nie spotkał się z tym, żeby biura zarabiały na mieszkaniach służbowych.
"Polacy nie chcą informować konsulatu, władz polskich"
- U nas nigdy się nie spotkałem z tym, żeby ktoś w samochodzie w nocy podpisywał umowę. W życiu czegoś takiego nie było - mówił, pytany o procedury zatrudniania pracowników sezonowych. Kiedy dziennikarze tłumaczyli mu, że sami spotkali się z takim procederem, wyjaśniał, że pierwszy raz słyszy o takim przypadku. - Ja to zgłoszę do biura - zapewnił.
Proceder oszukiwania pracowników sezonowych znają polscy dyplomaci. - Ministerstwa Pracy Polski i Holandii o tej kwestii mówią już od bardzo wielu lat. Polacy nie chcą informować konsulatu, nie chcą informować władz polskich o tym, że mają jakiś problem. Trudno mi powiedzieć, dlaczego. Prawdopodobnie boją się utraty pracy albo czują się niepewnie. Może nie czują się psychicznie gotowi, może też językowo nie są gotowi na to, żeby walczyć o swoje prawa - przyznał Piotr Kobza, radca ambasady RP w Holandii.
Autor: mart//now / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24