Do norweskiej rzeki Sandvikselva wyciekły toksyczne substancje. Władze wezwały mieszkańców do powstrzymania się od kąpieli, a także wędkowania. Ekolodzy obawiają się o dobrostan pobliskiego rezerwatu przyrody. Za przyczynę zdarzenia uważa się awarię stacji transformatorowej.
Nawet 60 ton chemikaliów trafiło do rzeki Sandvikselva w gminie Bærum, 10 kilometrów na zachód od centrum Oslo.
W nocy z niedzieli na poniedziałek na wodzie zaczęły pojawiać się ślady szkodliwej substancji. Wezwane na miejsce służby określiły je jako toksyczne dla ludzi i organizmów żyjących w wodzie. Mimo rozstawienia zapór i pochłaniaczy skażenie dotarło w poniedziałek do ujścia rzeki, a prądy i wiatr zaczęły roznosić brunatną substancję po wodach Oslofjordu.
Ropopochodna trucizna miała trafić do rzeki w wyniku uszkodzenia wyłączonej z eksploatacji stacji transformatorowej. Policja nie potwierdziła pierwszych doniesień o możliwym sabotażu, określając zdarzenie jako wynik wandalizmu.
- Wygląda na to, że ktoś włamał się i zdjął pokrywę transformatora, pozostawiając go otwartym, co spowodowało wyciek znacznej ilości substancji - przekazał Thomas Fennefoss z norweskiego przedsiębiorstwa energetycznego.
Strefa niebezpieczna
Wszystkie wyspy i wybrzeże w Baerum zostały uznane za strefę niebezpieczną. Lokalne władze wezwały mieszkańców do powstrzymania się od kąpieli, korzystania ze sprzętu pływającego i wędkowania.
W bezpośrednim sąsiedztwie wycieku znajduje się rezerwat przyrody Nesoeya i stacja hodowli ryb. Pochodzący z niej narybek co roku wykorzystywany był do zarybiania Sandvikselvy. Cytowani przez dziennik Aftenposten przedstawiciele władz obawiają się, że skażenie może zniszczyć życie w rzece na wiele lat.
Źródło: PAP, TV2
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/Ole Berg-Rusten