Na Hawajach wciąż trwają akcje poszukiwawcze po śmiercionośnych pożarach. Potwierdzono, że zginęło co najmniej 96 osób. Tymczasem burmistrz regionu Richard Bissen postanowił wytłumaczyć, dlaczego nie uruchomiono żadnych systemów alarmowych.
Tragiczny bilans pożarów na Hawajach ponownie wzrósł. Po znalezieniu trzech kolejnych ofiar władze poinformowały, że z powodu ognia zginęło co najmniej 96 osób. Akcja poszukiwawcza wciąż trwa, dlatego niewykluczone, że to jeszcze nie koniec przykrych wieści.
W weekend do akcji wkroczyły psy tropiące. Jednak na razie udało się przeszukać zaledwie trzy procent spalonego obszaru.
- Zbieramy szczątki, a one się rozpadają - skomentował John Pelletier z tamtejszej policji. - Nikt z nas nie zna jeszcze pełnego rozmiaru tej tragedii - przekazał poruszony w rozmowie z BBC.
Co gorsza, w Lahainie oraz innych regionach zachodniego Maui wciąż miejscami tlą się pożary.
Złość i żal
Region próbuje powoli otrząsnąć się po tragedii. Wśród mieszkańców coraz bardziej narasta gniew skierowany we władze, które we właściwym czasie nie wydały żadnego ostrzeżenia. Nie uruchomiono także syren alarmowych, ani nie rozesłano wiadomości na telefon.
W niedzielę zapytano o to Richarda Bissena, burmistrza hrabstwa Maui na Hawajach. Jego odpowiedź nie spodobała się opinii publicznej.
- Ogólnie rzecz biorąc, nie mamy syren na wypadek pożarów. Nie wiem, czy są w jakimkolwiek innym stanie. Syreny nakazują powrót do domu, włączenie telewizora i śledzenie wiadomości. Zwykle dotyczą ostrzeżeń przed tsunami i huraganami. Nie chcemy, by w przypadku pożarów ludzie wracali do domów i włączali telewizor. Wolimy, żeby podjęli działania zapobiegawcze. Myślę więc, że ludzie mogliby źle zrozumieć cel [wydania alarmu - przyp. red.] - powiedział.
Takie wyjaśnienia niewiele jednak znaczą dla mieszkańców, którzy w ciągu kilkunastu godzin stracili swoich bliskich i dobytek życia.
"Nigdy nie wyobrażałam sobie tak wielkiego pożaru"
Jedną z osób poszkodowanych jest Nina, której dom został w całości pochłonięty przez ogień. Kobieta i tak uważa, że miała niezwykłe szczęście, gdyż w porę udało jej się uciec.
- Czuję smutek, gdy widzę mój dom w takim stanie. Ale udało mi się uciec. Wyjechałam około północy 8 sierpnia. Jestem szczęśliwa, bo udało mi się wydostać z pożaru - powiedziała.
Nina próbowała wrócić do Lahainy, by spróbować odzyskać najkosztowniejsze rzeczy. Drogi wiodące do miasta cały czas są zablokowane. W mieście utworzono tymczasowe schrony i miejsca pomocy.
- Nigdy nie wyobrażałam sobie tak wielkiego pożaru. Mieszkam na Hawajach od ponad dziesięciu lat i nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. [...] To naprawdę katastrofa - podsumowała.
>>> Czytaj dalej: Ogień na Hawajach. Historie Hawajczyków, którzy przetrwali pożary
Wzrost liczby ofiar śmiertelnych sprawił, że pożar stał się najgorszą odnotowaną od ponad stu lat klęską żywiołową na Hawajach, przebijając tsunami, które zabiło 61 osób w 1960 roku.
Źródło: Reuters, ENEX