W wyniku pożarów na Hawajach zginęło co najmniej 89 osób. To stan niedzielny poranek, ale niewykluczone, że tragiczny bilans jeszcze wzrośnie. Ogień wciąż płonie, ale strażacy robią wszystko co mogą, by go ugasić. Pożoga zniszczyła ponad dwa tysiące domów, wielu mieszkańców nie ma dokąd i do czego wracać.
Największe zniszczenia odnotowano na wyspie Maui. Płomienie rozprzestrzeniły się niezwykle szybko. Jedną z osób, która z tego powodu straciła wszystko, jest La Phena Davis. Dom, w którym mieszkali jej pradziadkowie, dziadkowie, rodzice, a potem ona sama, zniszczony został we wtorek.
- Nigdy bym nie pomyślała, że ogień dotrze do naszego domu - powiedziała w rozmowie z CNN. Nie miała wiele czasu na ewakuację. Chwyciła dokumenty i najważniejsze rzeczy, i po prostu uciekła, zostawiając za sobą miejsce pełne wspomnień. - Wszystko, co mieliśmy zostało doszczętnie spalone. [...] Z naszego sąsiedztwa nie zostało absolutnie nic. To strata całej naszej społeczności, naszego miasta. Jesteśmy wstrząśnięci do głębi - dodała.
Czytaj więcej: Najtragiczniejszy pożar w USA od ponad wieku
"Wszyscy zostaliśmy bezdomnymi"
Dustin Kaleiopu przeżył już kiedyś podobną sytuację. W 2018 roku, kiedy z powodu huraganu Lane wiatr zaostrzał pożary buszu, do drzwi jego domu zapukali strażacy. Poinformowali o zbliżającym się niebezpieczeństwie i zalecili ewakuację.
- Tym razem nic takiego się nie stało. Żadnego ostrzeżenia - poskarżył się mężczyzna. - Dym stawał się coraz gęstszy i ciemniejszy. Wkrótce wypełnił nasz dom i nie miałem wyboru. Powiedziałem swojemu dziadkowi [z którym mieszkam - red.], że musimy uciekać - relacjonował.
Reszcie jego rodziny także udało się przeżyć, ale nie mają już do czego wracać. - W Lahainie wszystko całkowicie zniknęło. To było druzgocące, kiedy [...] zobaczyliśmy w co nasze miasto zmieniło się w ciągu jednej nocy. Wszyscy, których znam i kocham, wszyscy, z którymi jestem spokrewniony, z którymi się kontaktuję - moi koledzy, przyjaciele, rodzina - wszyscy zostaliśmy bezdomnymi - powiedział mężczyzna.
"Wyglądało to jak zagłada"
Bryan Aguiran był w pracy, gdy otrzymał wiadomość, że mieszkańcy Lahainy muszą się ewakuować, gdyż miasto jest "pożerane żywcem przez płomienie". Mimo to postanowił wrócić i jakoś pomóc.
- Pojechałem swoją ciężarówką do Lahainy, ale zablokowali drogę i nikogo nie wpuszczali. Potem skończyło mi się paliwo, więc zostawiłem ją i poszedłem piechotą - opowiadał redakcji CNN. To co ujrzał, przerosło jego oczekiwania. - Wyglądało to jak zagłada, armagedon, [...] jak strefa wojny - relacjonował.
Wraz z innymi mieszkańcami próbował na własną rękę opanować płomienie. Widział, jak płoną domy jego rodziny. Teraz Aguiran, podobnie jak jego 22 krewnych, został bez dachu nad głową.
"Wszystko wciąż było gorące, jak po wybuchu bomby atomowej"
Doktor Reza Danesh został wezwany, by pomóc poszkodowanym mieszkańcom Lahainy. - Nie zdawałem sobie sprawy, na co się piszę. To przypomniało mi pandemię, kiedy na zdjęciach nawet Nowy Jork był miastem duchów - wyznał dziennikarzom. Jak dodał, wciąż czuć było zagrożenie. - Wszystko nadal było gorące, jak po wybuchu bomby atomowej - powiedział.
Lekarz wspomniał, że wielu poszkodowanych nie miało niczego w ustach od wielu godzin, część z nich miała problemy z oddychaniem, a niektórzy także uszkodzenia oczu.
- Pewien mężczyzna użył liny, aby zjechać ze swojego mieszkania na trzecim piętrze, gdy ujrzał płomienie. Czuł, jak gorące były ściany i wiedział, że nie powinien otwierać drzwi. Powiedział, że prawdopodobnie wszyscy inni mieszkańcy budynku zginęli - powiedział Danesh, cytując historię zasłyszaną od jednego ze swoich pacjentów.
"Myślałam, że jeszcze tam wrócimy"
Płomienie dotarły do także do domu Teri Lawrence, w którym prowadzi ona schronisko dla dzikich zwierząt, takich jak żółwie i ptaki.
- Około godziny trzeciej czy czwartej nad ranem pojawiły się płomienie. Zaczęliśmy więc czerpać wodę z oceanu i spryskiwać nią rośliny i żywopłot - powiedziała. - Widzieliśmy, że wokół nas płoną domy. Staraliśmy się ugasić ogień, ale nie było sposobu, abyśmy mogli nadążyć. [...] Potem usłyszeliśmy eksplozje butli z propanem i zobaczyliśmy, że kolejna ulica staje w płomieniach - opisała.
Lawrence do ostatniej chwili myślała, że są w stanie ochronić rezerwat. Ale potem zapalił się dach u jej sąsiada. Kobieta pobiegła więc po dokumenty, kilka zdjęć rodziców, urnę z prochami jej brata oraz ulubiony koc swojego nieżyjącego psa.
- Naprawdę, szczerze mówiąc, myślałam, że jeszcze tam wrócimy - powiedziała zrezygnowana. Gdy znaleźli się w bezpiecznym miejscu okazało się, że - choć próbowała - nie zabrała wszystkich zwierząt, podopiecznych schroniska.
- Zapomnieliśmy o dwóch żółwiach i siedmiu ptakach. [...] Praktycznie zostawiliśmy te zwierzęta, aby się usmażyły. To niewiarygodne. Jestem zdruzgotana. Widziałam, że były przerażone i mówiłam im wtedy "Nie musisz się bać, kiedy jesteś ze mną". A ja je zostawiłam. Nie mogę pojąć, jak bardzo musiały się bać - dodała.
Jej koszmar trwa.
- Cała jestem w sadzy i wciąż jestem w ubraniu, które miałam na sobie w chwili pożaru. To wszystko, co mam. Mieszkałam w tym domu przez 32 lata, a teraz czuję, jakbym nigdy się nie urodziła. Nie mam nic więcej - powiedziała w rozmowie z CNN.
Źródło: CNN