Anita Werner, dziennikarka "Faktów" TVN, przebywa na wyspie Oahu na Hawajach. Opowiadała o tym, jak otrzymała alert przed tsunami i musiała ewakuować się w bezpieczne miejsce. - To, co było rzeczywiście lekko stresujące w tej sytuacji, to kolejka samochodów, które jechały w głąb wyspy, żeby być w bezpiecznym miejscu - mówiła.
W wyniku trzęsienia ziemi, które wystąpiło w rejonie Kamczatki, powstała fala tsunami, która dotarła do hawajskich wysp. W miejscowości Hale'iwa na wyspie Oahu jest Anita Werner.
- Kiedy otrzymaliśmy alert przed tsunami, siedzieliśmy sobie spokojnie na plaży w miejscowości Hale'iwa. Dostaliśmy go o godzinie 14.45, czyli mniej więcej 4,5 godziny przed zapowiadanym uderzeniem fal tsunami - powiedziała Anita Werner.
Ona i jej partner otrzymali alert w formie dźwiękowej i tekstowej. Było w nim napisane, że trzeba się ewakuować z linii brzegowej, z plaży, i udać w bezpieczne miejsce, z daleka od brzegu. Ponadto należy śledzić lokalne media i czekać na dalsze komunikaty.
- Żeby potwierdzić, że sytuacja jest naprawdę groźna i niebezpieczna, udaliśmy się do ratownika, który pracował przy plaży. I on rzeczywiście potwierdził, że trzeba się ewakuować, że sytuacja jest poważna. Wskazał dwie miejscowości w środku wyspy, w kierunku których najlepiej się udać, żeby przeczekać niebezpieczny czas i oczekiwać na dalsze komunikaty - opowiadała. Dodała, że udała się do jednej ze wskazanych przez ratownika miejscowości samochodem.
CZYTAJ WIĘCEJ: Jedno z największych trzęsień ziemi w historii <<<
"Nie zauważyłam żadnej paniki i strachu"
- To, co było rzeczywiście lekko stresujące w tej sytuacji, to kolejka samochodów, które jechały w głąb wyspy, żeby być w bezpiecznym miejscu, stosując się do wskazówek - opowiadała. Dodała, że z partnerem spędzili kilka godzin w jednej z tych miejscowości, gdzie trzeba było się ewakuować. - Charakterystyczne było to, że w pewnych momentach wszyscy siedzący w knajpie dostawali dźwiękowe alerty na telefony, więc nagle wszystkie telefony dzwoniły. Wszyscy czekali na dalsze alerty, śledzili newsy i lokalne media - opowiadała.
Dziennikarka przekazała, że informacje spływały na bieżąco, a oni czekali na komunikaty w bezpiecznym miejscu. - Nie zauważyłam żadnej paniki i strachu, zauważyłam, że wszyscy stosowali się do zaleceń - dodała.
- Z tych informacji, które podawały tutejsze media, wiadomo było, że w miejscowości Hale'iwa, czyli tej, w której byliśmy wtedy, kiedy przyszedł pierwszy alert tsunami, były lekkie podtopienia wokół portu. Z tego, co widziałam na Big Island, innej wyspie, też były lokalne podtopienia w jednej z miejscowości - mówiła. Dodała, że nie ma większych zniszczeń.
Anita Werner przekazała też, że z najnowszych komunikatów wynika, iż alert został odwołany, czyli nie ma już obowiązku ewakuacji. - Myślę, że wszyscy w dzisiejszej sytuacji zachowywali się bardzo odpowiedzialnie. Nie zaobserwowałam w ogóle żadnych negatywnych emocji wśród ludzi - dodała. Kiedy odwołano alert, wszystkim oczywiście ulżyło. - Jak są ostrzeżenia przed tsunami, to robi to na człowieku wrażenie. I to nie są żarty - dodała.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24