Stanąć we wnętrzu krateru, podziwiać rozżarzone jezioro lawy? Trudno wyobrazić sobie taką sytuację, bo sama myśl o niebezpieczeństwie przyprawia nas o ciarki. Jest jednak śmiałek, któremu tak ekstremalne wyczyny nie są obce. To Kanadyjczyk George Kourounis. Udało mu się pod koniec sierpnia stanąć wewnątrz aktywnego wulkanu Marum, który położony jest na jednej z pacyficznych wysp.
George Kourounis zaczynał jako inżynier dźwięku. Nagrywanie materiałów szybko mu się znudziło, dlatego zaczął poszukiwać mocnych wrażeń. Pod koniec lat 90. wyruszył w swoją pierwszą ekstremalną wycieczkę - w poszukiwaniu burz. Z czasem stworzył program telewizyjny o niebezpiecznych zjawiskach pogodowych.
Jednak cały czas czuł niedosyt adrenaliny, dlatego do swojej listy rzeczy, które musi zrobić przed śmiercią, dopisał zejście do krateru wulkanu. Grozy dodawał fakt, że wybrał aktywny wulkan, który przypomina ogromny kocioł pełen tryskającej lawy.
Niebezpieczne marzenie
W sierpniu Kourounis spełnił swoje marzenie. Razem z Samem Cossmanem (podróżnikiem i filmowcem) zszedł w głąb wulkanu Marum, w którym znajduje się jezioro lawowe. Na Ziemi istnieje tylko pięć takich zbiorników: Erta Ale w Etiopii, Erebus na Antarktydzie, Kilauea na Hawajach, Nyiragongo w Kongo i Marum na wyspie Ambrin. Kourounis wspomina, że wyprawa nie należała do łatwych. Choć założył na siebie specjalny skafander, który był odporny na wysokie temperatury, to jednak czuł przerażenie. Jak wynika z jego relacji, najgorszym moment to ten, w którym stanął na klifie z głową skierowaną w dół, delikatnie się odchylając. Wtedy poczuł się naprawdę przerażony.
- Widziałem tę świecącą, pomarańczową lawę. Niektóre fragmenty były naprawdę małe i zaczęły do mnie docierać. Nie miałem czasu na reakcję. Lawa "poplamiła" mój skafander - relacjonował później.
Selfie z wulkanem
Kourounis opanował emocje, co pozwoliło mu odwrócić się i zrobić sobie selfie. Opisał je w żartobliwy sposób: "Kiedy zwykłe selfie nie wystarcza". Robiąc sobie zdjęcie, trafił na idealny moment, bo później kamera się zepsuła.
Mężczyzna po wyjściu z krateru, nie ukrywał zaskoczenia deszczem, który zastał go podczas wyprawy.
- Był tak kwaśny, że kłuł w oczy. A wszystkie metalowe fragmenty sprzętu natychmiast zaczęły rdzewieć - powiedział.
Kourounis pisze na swojej stronie internetowej, że to, co robi, traktuje bardziej jako styl życia niż karierę. Sierpniowe spotkanie z wulkanem nie należało do pierwszych. Kilka lat temu mężczyzna poślubił swoją narzeczoną w pobliżu wybuchającego wulkanu.
Autor: kt/map / Źródło: globalnews.ca