Rakieta wystartowała, załogowa kapsuła się od niej oddzieliła i uruchomiła własne silniki. Chwilę później zobaczyliśmy eksplozję, a fragmenty Falcona 9 spadły do Atlantyku. Wyglądało jak nieudany start, a był to tak naprawdę wielki sukces firmy SpaceX. Ostatni test przed pierwszym załogowym lotem zdany na "szóstkę". - Cały świat widzi, że prywatna firma potrafi bezpiecznie latać w kosmos - komentował we "Wstajesz i wiesz" na TVN24 Jerzy Rafalski, astronom z Planetarium w Toruniu.
Początkowo test zaplanowany był na sobotę, ale ze względu na niesprzyjające warunki pogodowe przełożono go o jeden dzień. W niedzielę rakieta Falcon 9 ze statkiem kosmicznym Dragon wystartowała z Przylądka Canaveral na Florydzie.
Nie minęły dwie minuty, a na wysokości 19 kilometrów od Dragona oddzieliła się kapsuła pasażerska z dwoma manekinami w środku. Uruchomiła też własne silniki. W kolejnym etapie Falcon 9 wyłączył swoje silniki, po czym eksplodował - oczywiście zgodnie z planem - i w kawałkach spadł do Atlantyku. Kapsuła wzniosła się na wysokość 44 kilometrów, po czym zaczęła kierować się w stronę Ziemi. Ostatecznie na spadochronach opadła do oceanu.
Brzmi jak długa i wyczerpująca procedura, a wszystko trwało zaledwie dziewięć minut.
Zobacz start rakiety Falcon 9:
Jaki jest cel testu?
- Rakieta to tak naprawdę ogromny zbiornik z paliwem. Jeżeli dojdzie do jakiegoś problemu, to paliwo wybucha - mówił Jerzy Rafalski. A w tej rakiecie są przecież astronauci, których trzeba uchronić przed niebezpieczeństwem. SpaceX w tym teście pokazał, że jest w stanie to zrobić. - Cały świat widzi, że prywatna firma potrafi bezpiecznie latać w kosmos - dodał.
Testy firmy SpaceX miały na celu otrzymanie certyfikacji NASA na regularne transportowanie ludzi na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). Pierwszymi astronautami, którzy zasiądą w statku kosmicznym Elona Muska, mają być Bob Behnken i Doug Hurley. Ich lot powinien odbyć się jeszcze w tym roku.
- Już się mówi, że taka rakieta będzie wynosiła ludzi też dalej - gdzieś na orbitę księżycową, a później na Marsa. Pokazujemy, że uczymy się tego bezpiecznego latania w przestrzeń kosmiczną. Za kilka lat musimy zbudować coś na kształt stacji orbitalnej, ale orbitalnej wokół Księżyca, bo kolejne lata to budowa bazy księżycowej. A już gdzieś myślimy o Marsie -opowiadał Rafalski.
Bezpieczny start to jedno, ale trzeba jeszcze jakoś wrócić na Ziemię. - Proszę zwrócić uwagę, że mnóstwo sond kosmicznych leciało na Czerwoną Planetę, ale jeszcze nic nie wróciło. Nie przywieźliśmy z Marsa nawet niewielkiego okrucha skały - podkreślił astronom.
Wakacje w kosmosie?
Wszystko odbywa się po kolei - najpierw bezpieczeństwo startu, później bezpieczeństwo powrotu, a dopiero w końcowej fazie myślenie o wakacjach w kosmosie. - Myślę, że za kilkanaście, może kilkadziesiąt lat będziemy latać komercyjnie w przestrzeń kosmiczną. Może na wakacje, a może nawet na Księżyc, gdzie będziemy mieli pokój z widokiem na Ziemię - mówił Rafalski.
Na razie jednak latamy na orbitę okołoziemską. Nie jest to duża odległość - raptem około 400 kilometrów. - Cały czas myślimy, że będziemy latać dalej. Tutaj już jedna prywatna firma nie wystarczy. Musimy łączyć siły. Jeżeli rzeczywiście mamy lecieć dalej, to jedna firma tego nie uniesie. To będzie duże przedsięwzięcie - podkreślił astronom.
Autor: aw/rp / Źródło: TVN24, Reuters